ZESZYTY
JAGIELLOŃSKIE P I S M O U C Z N I Ó W , N A U C Z Y C I E L I I P R Z Y J A C I Ó Ł
L O i m . K R Ó L A W Ł A D Y S Ł A W A J A G I E Ł Ł Y W P Ł O C K U N R 11 7 PA ŹD Z IE R N IK 2 01 7 , P IS M O U K A ZUJ E S IĘ O D R O KU 2 00 0
Międzyszkolny Klub Myśli Polskiej w Liceum im. Wł. Jagiełły
MŁODZIEŻOWY DOM KULTURY IM. KRÓLA MACIUSIA I
GŁOŚNE CZYTANIE NOCĄ: 21 kwietnia 2016 roku
Stanisław Łempicki
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej
Polscy historycy literatury - część XXI
2
Państwo Elżbieta i Tomasz Zbrzezni oraz Wiesław Kopeć
Międzyszkolny Klub Myśli Polskiej w Liceum Ogólnokształcącym im. Władysława Jagiełły
Młodzieżowy Dom Kultury im. Króla Maciusia I
zapraszają nauczycieli, uczniów płockich szkół ponadgimnazjalnych, pracowników
administracji oświatowej, ludzi kultury i wszystkich zainteresowanych do udziału
w wielkim eksperymencie dydaktycznym pod nazwą
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej
POLSCY HISTORYCY LITERATURY
Opis eksperymentu: 1. Zostanie zorganizowanych kilkanaście seansów „Głośnego czytania nocą” pod wspólnym
tytułem POLSCY HISTORYCY LITERATURY.
2. Spotkania odbędą się w okresie od października 2009 roku do stycznia 2012 roku
lub dłużej. Intencją jest, ażeby uczeń rozpoczynający naukę w liceum we wrześniu 2009 roku,
mógł w czasie 5 kolejnych semestrów uczestniczyć w całym cyklu.
3. Tym wyróżnionym spotkaniom „Głośnego czytania nocą” będzie patronowało hasło-idea:
URODZENI W NIEWOLI - DZIECIOM NIEPODLEGŁEJ.
4. Czytać będziemy gigantów polskiej historii literatury urodzonych przed umowną datą
11 listopada 1918 roku, to znaczy tych uczonych, którzy całkowicie zostali ukształtowani
jeszcze pod zaborami lub w dwudziestoleciu międzywojennym.
5. Seanse trwające 2 x 45 minut "czystego czytania" kończone będą 45-minutową dyskusją
z intencją przeniesienia jej dalszego ciągu na zajęcia szkolne.
6. Teksty czytane w MDK-u będą się ukazywały w Zeszytach Jagiellońskich i będą
stanowiły rosnący systematycznie INTERNETOWY RETRO-PODRĘCZNIK
DO JĘZYKA POLSKIEGO (http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nrxx.pdf).
Komentarz:
Podejmiemy próbę oddziaływania na współczesnego ucznia tekstami napisanymi przez ludzi o zupełnie
innej wrażliwości narodowej i literackiej, żyjących w zupełnie innych warunkach społeczno-politycznych.
Jednocześnie tekstami o wyjątkowej wartości. Niezależnie od oficjalnego nurtu szkoły zmierzającego
do maturalnego „testu na punkty” podejmiemy próbę zrobienia tego, co zawsze w Polsce było celem edukacji
polonistycznej, a obecnie przestało być ważne.
Zeszyty Jagiellońskie. Pismo Uczniów, Nauczycieli i Przyjaciół Liceum Ogólnokształcącego
im. Króla Władysława Jagiełły w Płocku
Redakcja: ul. 3 Maja 4, 09 – 402 Płock; http: // www.jagiel lonka.plock.pl ; (024) 364-59-20
Opiekun merytoryczny projektu: Tomasz Zbrzezny. Opiekun zespołu: Wiesław Kopeć, [email protected]
Zespół redakcyjny: członkowie Międzyszkolnego Klubu Myśli Polskiej.
3
Urodzeni w niewoli - dzieciom Niepodległej.
POLSCY HISTORYCY LITERATURY
Wielki projekt edukacyjny realizowany w Liceum
Ogólnokształcącym im. Władysława Jagiełły
w Płocku w latach 2009-2017
Wypracowane materiały ukazały się na łamach
szkolnego czasopisma „Zeszyty Jagiellońskie”
i stanowią wraz z materiałami z cyklu
„Klasycy historiografii polskiej” treść
„Retropodręcznika do języka polskiego i historii”
23 października 2009 - autorzy urodzeni do roku 1830 (ZJ nr 37) część I a) Julian Bartoszewicz 1821 - 1870.
b) Antoni Małecki 1821 - 1913.
c) Julian Klaczko 1825 - 1906.
d) Władysław Nehring 1830 - 1909.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr37.pdf
11 grudnia 2009 - autorzy urodzeniu do roku 1846 (ZJ nr 40) część II
a) Stanisław Tarnowski 1837 - 1917.
b) Józef Tretiak 1841 - 1923.
c) Bronisław Chlebowski 1846 - 1918.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr40.pdf
19 lutego 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 42) część III
a) Piotr Chmielowski 1848 - 1904.
b) Ignacy Matuszewski 1858 - 1919.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr42.pdf
21 maja 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 44) część IV
a) Aleksander Brückner 1856 - 1939.
b) Antoni Mazanowski 1858 - 1916, Mikołaj Mazanowski 1861 - 1944.
c) Wilhelm Bruchnalski 1858 - 1920.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr44.pdf
23 września 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 46) część V
a) Józef Kallenbach 1861 - 1929.
b) Gabriel Korbut 1862 -1936.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr46.pdf
25 listopada 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 49) część VI
a) Aureli Drogoszewski 1863 - 1943.
b) Stanisław Windakiewicz 1863 -1943.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr49.pdf
4
10 marca 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 53) część VII
a) Ignacy Chrzanowski 1866 - 1940.
b) Wilhelm Feldman 1868 - 1919.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr53.pdf
19 maja 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 57) część VIII
a) Konstanty Wojciechowski 1872 - 1924.
b) Stanisław Dobrzycki 1875 - 1931.
c) Eugeniusz Kucharski 1880 - 1952.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr57.pdf
16 czerwca 2011 - nauczyciele akademiccy pani Profesor Zofii Sękowskiej (ZJ nr 59) część IX
a) Bronisław Gubrynowicz 1870 - 1933.
b) Manfred Kridl 1882 - 1957.
c) Józef Ujejski 1883 - 1937
d) Zofia Szmydtowa 1893 - 1977.
e) Zygmunt Szweykowski 1894 - 1978.
f) Konrad Górski 1895 - 1990. http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr59.pdf
20 września 2011 - Lucjusz Komarnicki 1884-1926 (ZJ nr 60) część X
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr60.pdf
15 grudnia 2011 - ambasadorzy polskości (ZJ nr 64 i 66) część XI
a) Adam Mickiewicz 1798 - 1855.
b) Manfred Kridl 1882 - 1957.
c) Czesław Miłosz 1911 - 2004.
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr64.pdf http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr66.pdf
19 lutego 2012 - w 200 rocznicę urodzin Zygmunta Krasińskiego (ZJ nr 70) część XII
a) Adam Mickiewicz 1798-1855.
b) Stanisław Tarnowski 1837 - 1917.
c) Józef Kallenbach 1861 - 1929.
d) Konstanty Wojciechowski 1872 - 1924.
e) Henryk Galle 1872 - 1948.
f) Manfred Kridl 1882 - 1957. http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr70.pdf
17 maja 2012 - Wacław Borowy 1890 - 1950 (ZJ nr 72) część XIII
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr70.pdf
22 listopada 2012 - Juliusz Kleiner 1886 - 1957 (ZJ nr 80) część XIV
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr80.pdf
19 stycznia 2013 - Ignacy Chrzanowski 1866 - 1940 (ZJ nr 81) część XV
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr81.pdf
25 kwietnia 2013 - Stanisław Pigoń 1885 - 1968 (ZJ nr 83) część XVI
http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nr83.pdf
26 września 2013 - Konrad Górski 1895 - 1990 (ZJ nr 87) część XVII
http://www.jagiellonka.plock.pl/pdf/zeszyty/zj_nr87.pdf
13 lutego 2014 – Zygmunt Szweykowski 1895 - 1990 (ZJ nr 92) część XVIII
http://www.jagiellonka.plock.pl/pdf/zeszyty/zj_nr92.pdf
25 września 2014 – Ferdynand Hoesick 1867-1941 (ZJ nr 97) część XIX
http://www.jagiellonka.plock.pl/pdf/zeszyty/zj_nr97.pdf
21 maja 2015 – Stefan Kołaczkowski 1887-1940 (ZJ nr 103) część XX
21 kwietnia 2016 i 5 maja 2016 – Stanisław Łempicki 1886-1947 (ZJ 117) część XXI
16. 06. 2016 – I. Chrzanowskiego „Historia literatury niepodległej Polski”. 110 lat książki
(ZJ w przygotowaniu) część XXII
12 października 2017 – Julian Krzyżanowski 1892-1976 (ZJ w przygotowaniu) część XXIII
5
Stanisław Łempicki (1886-1947) - historyk oświaty, literatury, kultury, autor podręczników szkolnych, profesor Uniwersytetu we Lwowie
Stanisław Łempicki ur. się 25 maja 1886 r. w Kamionce Strumiłowej (woj. tarnopolskie),
zm. 2 grudnia 1947 r. w Krakowie – polski uczony, pisarz, profesor historii oświaty
i szkolnictwa Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Jana Kazimierza, członek
korespondent Polskiej Akademii Umiejętności, jeden z przedstawicieli filozoficznej szkoły
lwowsko-warszawskiej.
Uczęszczał do gimnazjów w Nowym Sączu (1897-1901) i Lwowie (V Gimnazjum
Państwowe we Lwowie, 1901-1904). Studiował polonistykę, historię i filologię klasyczną
(1904-1909) oraz prawo (1910-1911) na Uniwersytecie Lwowskim. W latach 1910-1921 był
wykładowcą gimnazjalnym we Lwowie (VIII i VI Gimnazjum), w Horodence i Borysławiu.
W 1913 obronił doktorat, w 1922 habilitację. W 1924 został profesorem nadzwyczajnym
i kierownikiem Katedry Historii Oświaty i Szkolnictwa w UJK. W 1933 został profesorem
zwyczajnym. Był dziekanem i prodziekanem Wydziału Humanistycznego UJK.
Obok historii szkolnictwa zajmował się także badaniami nad historią kultury w Polsce (prace:
Mecenat kulturalny w Polsce. Problemy i postulaty, Biskupi polskiego renesansu jako
opiekunowie kultury, Szymon Szymonowicz i jego czasy, Medyceusz polski XVI wieku,
Renesans i humanizm w Polsce), był także historykiem literatury polskiej (J. Kochanowski,
I. Krasicki, A. Mickiewicz).
Był dyrektorem Polskiego Muzeum Szkolnego we Lwowie (od 1925), kierownikiem
literackim Wydawnictwa Ossolineum (1925-1927), redaktorem Encyklopedii Wychowania
(1933-1939), członkiem czynnym Towarzystwa Naukowego we Lwowie (od 1928),
członkiem korespondentem Polskiej Akademii Umiejętności (od czerwca 1929). Został
członkiem założycielem powołanego w 1938 Stowarzyszenia „Towarzystwo Budowy
Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa”.
Podczas okupacji sowieckiej Lwowa (1939-1941) wykładał literaturę staropolską na
Uniwersytecie Lwowskim. W czasie okupacji niemieckiej był bibliotekarzem w Ossolineum
we Lwowie, brał udział w tajnym nauczaniu. Po wojnie wykładał na Uniwersytecie
Lwowskim a po wymuszonym wyjeździe ze Lwowa (wiosną 1945) – na Jagiellońskim, gdzie
został kierownikiem Katedry Historii Starszej Literatury Polskiej. W 1946 r. został powołany
na członka czynnego PAU. Był członkiem założycielem Towarzystwa Przyjaciół Ossolineum
we Wrocławiu.
Pochowany na cmentarzu Salwatorskim w Krakowie. (na podstawie Wikipedii)
6
Stanisław Łempicki
Wpływ prądu renesansowo-humanistycznego na umysłowość i życie Polski
(na podst.: „Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce”, pod red. Jerzego Starnawskiego)
Prąd renesansowo-humanistyczny stworzył w Polsce (podobnie jak w całej Europie,
dokąd tylko dotarł) jej n o w o c z e s n o ś ć i n o w o ż y t n o ś ć , bo dał początek nowym
czasom i nowemu życiu, innemu niż w wielkiej epoce poprzedzającej. Nowożytność ta
polegała na nowej treści (nowych torach myśli i ideach), jak i na nowych formach, ogarnęła
zaś wszystkie niemal dziedziny ówczesnego życia i twórczości ludzkiej. Przyniosła ze sobą
nowe postaci życia kulturalnego w ogóle, a przede wszystkim życia umysłowego.
Wytworzyła to, co nazywamy nowym r u c h e m u m y s ł ó w i nową a t m o s f e r ą .
A chociaż renesans i jego humanistyczny pogląd na świat dotarł w Polsce głównie do warstw
wyższych, to jednak dzięki przewodniej roli tej inteligencji, dzięki wpływom innych
czynników (jak szkoła, książka i życie publiczno-państwowe narodu) zapuścił swe posiewy
dość szeroko, a dziedzictwo jego utrzymało się w Polsce przez kilka wieków w polskiej
tradycji szkolno-wychowawczej oraz w przekonaniach i nawyknieniach szlacheckiego
narodu.
Na rachunek prądu renesansowo-humanistycznego zapisać należy — w imiennym
wyszczególnieniu — następujące fakty kulturalne:
1. W sferze ogólnokulturalnej i oświatowej:
A) Z e u r o p e i z o w a n i e P o l s k i , tj. zbliżenie jej, silniejsze niż przedtem,
do południowo-zachodniej, specjalnie łacińsko-romańskiej kultury Europy, przy
równoczesnym nawiązaniu kontaktów także z wszystkimi innymi ważniejszymi narodami
i państwami europejskimi (Niemcy, Anglia, Iberia, Szwajcaria, Skandynawia). Rolę
pierwszorzędną odegrała tu zarówno emigracja Polaków na uniwersytety obce i silny ruch
peregrynacyjny, jak imigracja żywiołów obcych do Polski, jak wreszcie stosunki nawiązane
z całą „republiką” literacką i artystyczną współczesnego, europejskiego świata.
B) W związku z tym, z b l i ż e n i e umysłowości polskiej do zagadnień o charakterze
o g ó l n o ś w i a t o w y m i o g ó l n o e u r o p e j s k i m , w ogóle do zagadnień wyższych
i ogólniejszych, co wprowadziło nas w rodzinę wielkich narodów europejskich czy to
na drodze polityki, czy na drodze wymiany poglądów w piśmiennictwie. Ułatwiał
tę styczność ogólnoświatowy, humanistyczny język łaciński, świetnie przyswojony przez
Polaków, oraz zdobyta wkrótce równość wspólnego poziomu kulturalnego.
C) Równorzędnie do tego zeuropeizowania w z m o ż e n i e s i ę i świadome
kultywowanie naszego p o c z u c i a n a r o d o w e g o i niezawisłości państwowej, naszego
indywidualizmu państwowo-narodowego, co dzisiaj zgodnie przysądza się
indywidualizującym i patriotycznym tchnieniom wczesnego renesansu włoskiego, a potem
i myśli helleńsko-rzymskiej.
D) Ogólne p o d n i e s i e n i e p o z i o m u o ś w i a t y , które objawiło się zarówno
we wzroście szkolnictwa wszystkich stopni (szczególnie akademickiego i średniego) jako też
we wzroście zainteresowań dla spraw oświatowych, w podniesionym ruchu wydawniczym
i czytelnictwie, w tej powadze i stanowisku, jakie zdobyło sobie dzieło pisarza czy artysty.
2. W sferze nauki, literatury i sztuki:
A) Powstanie i zorganizowanie się w Polsce ż y c i a naprzód l i t e r a c k i e g o
i a r t y s t y c z n e g o , potem n a u k o w e g o , w duchu nowożytnym. Toczy się ono
własnymi torami czy to (przede wszystkim) na dworach, czy w powstających teraz ośrodkach
7
i skupieniach literacko-artystycznych związanych bądź to tylko z dążnościami renesansowo-
humanistycznymi, bądź także z ruchem religijno-reformacyjnym.
B) Rozwinięcie się i ugruntowanie instytucji m e c e n a t u k u l t u r a l n e g o , którego
ewolucja idzie drogą od mecenatu dostojników duchownych i królów do opiekuństwa
magnatów świeckich, szlachty i mieszczaństwa. Instytucja ta wyrabia sobie w Polsce — pod
wpływem renesansu — całą swoją teorię i praktykę, swoją zwyczajowość i technikę;
zasięgiem swoim ogarnia nie tylko klientów polskich, ale i obcych, nie tylko naukę, literaturę
i szkołę, ale i wszystkie rodzaje sztuki renesansowej.
C) W związku z dwoma poprzednimi czynnikami pozostaje stopniowy, ale konsekwentny
i w XVI w. prawdziwie świetny r o z w ó j p i ś m i e n n i c t w a p o l s k i e g o (w języku
łacińskim, potem w narodowym) i s z t u k i r e n e s a n s o w e j w Polsce. Wytwarzają się
lub zdobywają sobie prawo obywatelstwa nieznane lub mało znane przedtem rodzaje
i gatunki piśmiennicze tak poetyckie (liryka miłosna, refleksyjno-filozoficzna, epigramat,
fraszka, rodzaje dworskie i pochwalne, próby epiki, próby tragedii i dramatu), jak i prozaiczne
(retoryka i epistulografia, historiografia, literatura polityczna i moralna, traktat w różnych
postaciach, publicystyka). Obok nowej treści, przychodzą więc do nas i aklimatyzują się
nowe formy piśmiennicze, tworzy się nowy styl i nowy język.
Horyzonty pisarza polskiego w dobie renesansowo-humanistycznej rozszerzają się
znacznie, i to zarówno w kierunku tematów i wątków antycznych i humanistycznych, jak i w
kierunku realnego świata polskiego i jego zagadnień.
W zakresie sztuki renesansowej, która znajduje wówczas w Polsce większe
zrozumienie, niż się do dotąd niektórym badaczom wydaje, tworzy Polska, ręką artysty nie
tylko obcego, ale i swojskiego, dzieła bardzo mnogie i nieprzemijające. A linia tych usiłowań
ciągnie się od Wawelu aż do dworów szlacheckich i kościołów małomiasteczkowych.
Nauka polska — dzięki swemu wyszkoleniu i zeuropeizowaniu w epoce renesansowo-
humanistycznej — nie tylko chlubi się Mikołajem Kopernikiem, Janem [nazywał się Józef;
por, także s. 80 i 112] Strusiem, Andrzejem Patrycym (bo i w średniowieczu mieliśmy
sławnych scholastyków), ale przede wszystkim całym szeregiem nowych dziedzin, nową
techniką pracy i nowymi sposobami wypowiadania się w różnych powstałych wtedy
gałęziach prozy naukowej łacińsko-polskiej i p o l s k i e j .
3 . W sferze życia potocznego i obyczaju:
A ) Z m o d e r n i z o w a n i e ż y c i a i o b y c z a j u polskiego u wyższych, częściowo
i u średnich sfer społeczeństwa. Życie przybiera teraz w wielu dziedzinach kształty bardziej
kulturalne, europejskie, nacechowane większą wytwornością i delikatnością. Odmienia się
i urozmaica strój, wyrabiają się formy towarzyskie, zaznacza się często pewna potrzeba
wykwintu życiowego. Większa kultura stołu i zabawy-rozrywki zaznacza się wprowadzeniem
stylizowanych na zagranicy biesiad-sympozjonów, zebrań literacko-artystycznych, „gier
rozmownych”, większym uwzględnieniem nowej muzyki i zagranicznego tańca. Jeśli występ
włoskiego humanisty Filelfa na weselu Jagiełły z Sonką Holszańską był czymś na terenie
polskim zgoła egzotycznym, to „turniej poetów” na weselu Zygmunta I z Boną, a jeszcze
bardziej renesansowy „pochód-trionfo” na weselu Batorówny z Zamoyskim nie wyda się już
czymś jaskrawo nieprzystającym do obyczaju polskiego.
B) Z l a t y n i z o w a n i e ż y c i a , które — na tle ogólnego zlatynizowania oświaty
w nowym duchu — nie będzie niczym nadzwyczajnym. Język łaciński, humanistyczny, staje
się językiem inteligencji owych czasów, drugim obok narodowego, a w występach
publicznych i przy uroczystych okazjach przede wszystkim używanym. Zlatynizowanie to nie
posunie się tak daleko jak we Włoszech, ale i u nas dobry latynista staje się osobistością
górującą nad innymi, a pewne stylizowanie życia potocznego i domowego na wzorach
antycznych nie będzie czymś wyjątkowym; nawet imiona greckie i łacińskie wchodzą
w użycie.
8
C) P r z e w a g a e l e m e n t u w y m o w y w ż y c i u . Ideał kulturalno-wychowawczy
Kwintyliana i Cycerona, upatrujący w dobrym mówcy ideał człowieka, propagowany jest
przez szkoły i zdobywa uznanie tak w życiu publicznym, jak i prywatnym. Życie potoczne
przesycone jest wymową oficjalną i okolicznościową, a cycerończycy odgrywają
w społeczeństwie i towarzystwie znaczącą rolę. W związku z tym pozostaje pewne
z l i t e r a t u - r y z o w a n i e ż y c i a , tj. zdobienie tego życia literaturą okolicznościową
wyrastającą z niego i utrwalającą różne jego okoliczności.
D) S e k u l a r y z a c j a ż y c i a i nadanie mu c e c h r e a l i s t y c z n y c h . Chociaż
element duchowno-kościelny zatrzymuje w ówczesnym życiu polskim dalej stanowisko
znaczące (zwłaszcza od wyłonienia się problemu reformacyjnego), to jednak zeświecczenie
ż y c i a i o b y c z a j u jest uderzające. Człowiek świecki dochodzi coraz częściej do głosu
i znaczenia wpływowego. Zmienia się stanowisko społeczne i towarzyskie kobiety, chociaż
nigdy nie będzie ono w Polsce takie, jakie było np. we Włoszech lub Francji (wiedział to
dobrze Górnicki!).
Przed ludźmi polskiego renesansu otwiera się świat ziemski, dookolny, własny i obcy;
zauważamy żywszy związek z tym światem i jego sprawami, obserwację życia, które ludzi
otacza i dokoła nich się rozgrywa; spotykamy się z opisem tego życia i człowieka, z pewnym
renesansowym lubowaniem się w obfitości i barwności szczegółów. Także odczucie
przyrody, jej postaci, zmian i wyrazów występuje w literaturze niedwuznacznie. Renesans,
jak słusznie stwierdzono, nie jest jakimś kierunkiem bezwzględnie realistycznym; przecież
w samym humanizmie był wybitny podkład idealistyczny i humaniści są w całej swej teorii
idealistami; idealizm ten godzi się jednak u ludzi renesansu z żywym poczuciem
rzeczywistości, z umiłowaniem siły i piękna realnego życia, i temu umiłowaniu umie dawać
wyraz.
4 . W sferze stosunków publiczno-państwowych:
A) U n o w o c z e ś n i e n i e t e o r i i p r a w n o - p o l i t y c z nych odnoszących się
do państwa, oparcie ich na teoriach starożytno-humanistycznych powstałych na zachodzie
Europy, z dodaniem oryginalnych modyfikacji polskich. Na tym tle wyrasta nasza
humanistyczno-renesansowa literatura polityczna w poważnych i okolicznościowych swoich
gałęziach.
B) Wyrobienie się n o w o ż y t n e j p o l s k i e j p o l i t y k i m i ę d z y n a r o d o w e j
i d y p l o m a c j i , co można obserwować na przestrzeni: od Kallimacha poprzez wybitnych
kanclerzy-humanistów i ambasciatorów (posłów) polskich za granicą (Dantyszek, Hozjusz,
Kromer, Tyczyn, Wolski, Kłodziński, Reszka, Solikowski itd.) aż po czasy Wazów.
C) Obudzenie się d e m o k r a t y z m u i i n d y w i d u a l i z m u w ś r ó d
p o d d a n y c h , w związku zarówno z rozwojem samego życia, jak i teorii starożytnych. Stąd
układanie stosunków polskich wedle wzorów i poglądów antycznych, stąd szereg
indywidualności szlacheckich potężnie działających, stąd teoria wolności szlacheckiej
i odruchów przeciw „tyranii” i absolutum dominium. Tu wspomnieć można nawet pewne
przejawy renesansowego w y r ó w n y w a n i a r ó ż n i c s t a n o w y c h , które wyrazi się
w walkach przeciw możnowładcom i duchowieństwu, w stosunkach towarzyskich
z mieszczaństwem (w pewnych okresach), w teorii o prawdziwym szlachectwie (vera
nobilitas). O roli wymowy w życiu publicznym, o wychowywaniu obywatela-statysty, męża
publicznego, była już wzmianka.
Wreszcie nieobce było Polsce renesansowej nawet ujmowanie w o j n y w duchu nowym,
jako dzieła sztuki (Tarnowski, Batory, Zamoyski — wpływy starożytne i zagraniczne,
włosko-hiszpańskie).
5. W sferze moralno-religijnej: jak wszędzie, tak i w Polsce prąd renesansowo-
humanistyczny powoduje pewną rozterkę i niepewność w sferze religii i moralności.
Z wpływem renesansu krzyżuje się tutaj oddziaływanie wielkiej ruchawki reformacyjnej,
9
która szeroko, chociaż niegłęboko, rozlała się po Polsce.
Można więc zaobserwować wtedy u nas zarówno zachwianie wiary i objawy
indyferentyzmu religijnego, jako też objawy pewnego e k l e k t y c y z m u r e l i g i j n e g o ,
który nazwać by można najlepiej filozoficznym stoicyzmem chrześcijańskim
(Kochanowski). Taki zaś sposób religijnego myślenia i odczuwania stwierdzić się daje nie
tylko u świeckich renesansistów, ale i u wielu duchownych, nawet książąt Kościoła.
W dziedzinie moralności — rozprzężenie jest widoczne, chociaż dotyka przeważnie
warstw wyższych i miejskich; obyczaje polskie tracą swą dawniejszą surowość, na której
straży stał Kościół. Zachwianie przepisów moralności katolickiej przez reformację i ukazanie
na ich miejsce w i e l o ś c i w s k a z a ń e t y c z n y c h (chociaż niemoralności żadne
wyznanie nie uczyło) stworzyło pewien zamęt w pojęciach moralnych narodu i w ich
realizacji życiowej; stan duchowny, sam moralnie osłabiony i oddany innym celom życiowym
(choćby nauce, literaturze, sztuce), nie dawał rękojmi dostatecznej dyscypliny. Dopiero
od Trydentu zaczęło się przeciwdziałanie i pozytywna praca na rzecz porządku w sumieniach
i moralności.
6. Kwestia udoskonalenia osobowości. Wysuwa się ją zwykle na czoło zmian
przyniesionych przez renesans i humanizm. I w Polsce obserwujemy pod tym względem
znamienną ewolucję. Osobowość Polaka udoskonala się w tej epoce dążąc, przynajmniej
teoretycznie, do osiągnięcia swojej p e ł n i . Człowiek interesuje się sam sobą i interesują się
nim inni. Biografia i autobiografia, opisy osobowości ludzkich, stylizacje i „zwierciadła”,
zjawiają się na powierzchni piśmiennictwa.
Kwestia sławy doczesnej i pośmiertnej odgrywa wybitną rolę u mecenasów i twórców
literatury renesansowo-humanistycznej, co więcej — u wielu jednostek nadających ton
samemu czynnemu życiu.
Jeśli pójdziemy dalej torem klasyfikacji Burckhardta, to odnajdziemy w Polsce
renesansowej i inne objawy spotężnienia indywidualności jednostkowej i narodowej:
jednostka przejawia swą moc i swe osobiste dążenia w życiu i w różnych rodzajach literatury;
udoskonala się polski dowcip i żart, pamflet i inwektywa, publicystyka i ulotna broszura;
naród jako indywiduum interesuje się swoją przeszłością, pochodzeniem, dziejami
i pamiątkami, wyodrębnia się coraz bardziej od innych, krzewi szlachetną dumę narodową,
odpiera ataki swoich pomniejszycieli i oszczerców.
*
Pojawiały się nieraz takie poglądy, że prąd renesansowo-humanistyczny sprawił w Polsce
wiele złego, że wtrącił nas i nasze piśmiennictwo w błędne koło naśladownictwa cudzych
myśli i form, cudzych strojów i szychów, zabijając równocześnie oryginalne szczeropolskie,
tak pięknie w średniowieczu rozkwitłe pierwiosnki naszego własnego życia i twórczości, że
przede wszystkim pozbawił nas naszego własnego języka, wstrzymując jego rozwój na długo.
W przeglądzie naszym nie zajmowaliśmy ani stanowiska zelantów, ani oskarżycieli;
staraliśmy się nakreślić linię rozwojową ruchu i rejestrować pozytywne efekty.
Toteż zamiast odpowiadać na powyższy zarzut, zakończymy pytaniem: jak smutno
i nędznie wyglądałaby kultura, piśmiennictwo i życie Polski, wówczas i dzisiaj, gdyby przez
społeczeństwo nasze nie przeszedł w ciągu dwóch wieków prąd renesansowo-humanistyczny,
który przyniósł nam n a s z ą n o w o c z e s n o ś ć ? Odpowiedź dadzą może dzieje tych
narodów i społeczeństw, które nie zaznały, czym była ta potężna i ożywcza fala.
10
Stanisław Łempicki
Spory i turnieje literackie w epoce renesansu
(na podst.: „Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce”, pod red. Jerzego Starnawskiego)
Na gruncie powszechnego rozwoju indywidualizmu, z jakim spotykamy się w epoce
Odrodzenia, powstają objawy tego rodzaju, jak dążność do z i e m s k i e j
n i e z a t a r t e j s ł a w y (nieśmiertelności u potomnych), jak w y g ó r o w a n a
a m b i c j a o s o b i s t a i chęć r y w a l i z a c j i z drugimi. W dalszej konsekwencji
człowiek poczyna szukać odpowiednich środków, odpowiedniej broni wobec swoich
współzawodników, dając w ten sposób życie nowoczesnemu dowcipowi, szyderstwu, satyrze,
żartom, inwektywom, oszczerstwom. Dołączywszy zaś do tego potężną broń formalną w
postaci pysznie wyrobionej na wzorach klasycznych wymowy, retoryki, epistolografii,
otrzymamy w krótkich słowach dokładny wizerunek tych zasobów, jakimi rozporządzał
humanista, żądny sławy i walki. Naturalnie, że ten stan rzeczy wypaczał się stopniowo
i wyradzał w miarę postępu czasu, przechodząc od kształtów z początku stosunkowo
łagodnych, idealniej pojętych, do form wybujałych, karykaturalnych, nieraz wprost dzikich,
charakteryzujących zwłaszcza wiek XVI.
Stulecie to nazywa Burckhardt erą upadku humanistów we Włoszech, upadku
sprowadzonego gruntowną ich kompromitacją. „Ze wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek
tworzyli stan odrębny, oni najmniej mieli poczucia solidarności”, pisze w swej Kulturze
Odrodzenia. „Jak tylko zaczęli wywyższać się jeden nad drugiego, przestali przebierać
w środkach. W mgnieniu oka przechodzą z pola naukowego do inwektywy i brutalnego
oszczerstwa; zadaniem ich nie zwyciężyć przeciwnika argumentem, lecz chcą go zniweczyć
zupełnie”. Zazdrość, zawiść, ambicja, pragnienie rozgłosu, przy tym konieczność walki o byt,
o karierę — były przyczyną podobnego postępowania. A znamienne te objawy dotyczą —
zaznaczyć musimy — nie tylko Italii, lecz i wszelkich innych krajów owej epoki, w których
rozgościły się na dobre nowe kierunki. Francja, Niemcy, nawet Polska Zygmuntowskich
czasów dostarczają niejednego przykładu.
Mamy tu na myśli walki pomiędzy uczonymi, humanistami, zapasy, agony i turnieje
literackie, toczone przez ludzi, co nigdy nie wdziewali zbroi i jako żywo nie widzieli
pobojowiska! Rycerze to pióra, wykarmieni na oracjach Cycerona i odach wenuzyjskiego
poety, uzbrojeni nie w żelazo, ale w potoczystość wymowy retorów rzymskich, w bystrość
dialektyczną Arystotelesa, w ironię i dowcip Marcjalisa i Juwenala. Nie umieją szermierzyć
mieczem, ale potrafią gryźć, kąsać i w ranę zadaną jad sączyć, jak ów mistrz Robortello
z Padwy, co go „psem gramatycznym” nazywano. Pióro ich maczane nie w inkauście, lecz
raczej w goryczce, a szrankami, w których zwyciężają lub ponoszą śmiertelne klęski, bywa
najczęściej uniwersytecka katedra „retoryki” czy „humaniorów”, oficyna impresorska,
wyrzucająca coraz to nowe ich dziełka, broszury, inwektywy na półki bibliopolów-księgarzy.
A dochodziły te wojny literackie, toczone w czasie pokoju, nieraz do nadzwyczajnych
rozmiarów, zapalały zarzewiem namiętnych sporów całe koła inteligencji krajowej, co więcej,
obok żółci i jadu płynęła tu przecież nieraz prawdziwa krew, niby w orężnej potyczce,
błyskały miecze i sztylety, jak w nocnej burdzie wielkomiejskiej...
11
Stanisław Łempicki
Czasy Jana Kochanowskiego
(na podst.: „Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce”, pod red. Jerzego Starnawskiego)
Jan z Czarnolasu żył w epoce dziejów naprawdę niezwykłej. Był to ów wiek, o którym
powiedział z zachwytem Ulryk von Hutten: „O czasy, o stulecie, o literaturo! jakaż to rozkosz
żyć dzisiaj! Oto czyni się dzień i duchy budzą się z uśpienia!”. A poważny i znakomity Erazm
z Rotterdamu pisał do swego przyjaciela: „Chciałbym jeszcze żyć i na nowo odmłodnieć,
choćby na krótki czas, bo widzę, że w niedalekiej już przyszłości wróci się wiek złoty”.
Mówiąc o epoce Renesansu i humanizmu, nagromadzono może nieraz zbyt wiele
mocnych, gorących, nasyconych barw na palecie. W porywie entuzjazmu odcinano te czasy
zbyt jaskrawo od rzekomej ciemni średniowiecza. Obrazy, jakie skreślił Burckhardt czy
literaci-renesansiści, nurzały się w blaskach słońca lub pożogi, biły urokiem jakieś nagłej,
prawie gwałtownej zmiany wszelkich wartości we wszystkich dziedzinach psychiki i życia
ludzkiego.
Od lat wielu przeżywamy w nauce okres temperowania i modyfikowania tych poglądów;
przekonywamy się, że przesilenie średniowiecza w czasy nowożytne odbywało się
na znacznie dłuższej i bardziej skomplikowanej drodze ewolucyjnej, niż dotąd sądzono; prace
uczonych niemieckich (począwszy od Burdacha), francuskie prace o prerenesansie czy dzieła
holenderskiego uczonego Huizingi rzuciły na wiele problematów związanych z genezą
renesansu zupełnie nowe oświetlenie. [Konrad B u r d a c h (1859 - 1936), uczony niemiecki, autor dzieła
Reformation. Renaissance. Humanismus (1918, 1926). — Johann H u i z i n g a (1872 -1945), holenderski
uczony, autor klasycznego dzieła Jesień średniowiecza (przeł. T. Brzostowski, szereg wydań, min. dwutomowe,
1967)] Mimo te wszystkie zastrzeżenia epoka renesansu i humanizmu renesansowego ma
oblicze naprawdę pełne czaru, ma w sobie tę siłę napięcia życia i kształtowania go wedle
jakiejś nowej, idealnej modły, która mogła porywać współczesnych, dawać im poczucie
niezwykle wzmożonego tętna, zabarwiać ich przeżycia na sposób bardzo intensywny i na
długo niezapomniany. Mogli oni zachłysnąć się rozkosznie tym życiem i — chociaż ich ono
nieraz szybko łamało — mogli wołać, że „żyć warto”, bo życie jest jakieś inne niż dawniejsze
i piękniejsze. A jeśli narody starsze i bardziej wprawione w mieniącą się grę kulturalnego
życia poddawały się silnie idącej fali nowych czasów — to o ileż mocniej musiała działać ta
sugestia na narody i społeczeństwa młodsze, których mechanizm reagowania był więcej
pierwotny, świeższy, podatniejszy na przychodzące wpływy?
Tak właśnie było z Polską i Polakami, przeżywającymi Renesans i humanizm na
przestrzeni od drugiej połowy XV do końca XVI w., przeżywającymi go wtedy, gdy
przychodził on do nas już pełny, rozkwitły, dojrzały, nieraz bogaty nawet rozkoszną
przejrzystością dosytu.
Spróbujmy to zilustrować na życiu samego Kochanowskiego.
Najpierw lata szkolne w Polsce spędzone. Z radomskiej wioski przybywa młody
chłopiec do Krakowa, aby wpisać się na uniwersytet. Ma lat 14, jest bardzo zdolny,
wcześnie umysłowo rozwinięty. Ogarnia go od razu ruchliwa, wrząca atmosfera stolicy
polskiej czasów Zygmunta Starego i Bony. Nie bierze w tym może udziału, ale patrzy, myśli,
odczuwa. Patrzy na wspaniały dwór Jagiellonów, na którym roi się od Włochów,
od cudzoziemców, literatów, artystów, poselstw. Widzi pyszne, dostojne dwory, pałace i postaci wielmożów i biskupów; widzi, jak wstał oto w nowym, potężnym kształcie zamek królewski i kaplica Zygmuntowska, i tyle nowych, renesansowych budynków. Na gruncie polskim dokonała się wielka odmiana, a miasto królewskie przypomina żywo — jak to podkreślił pięknie Morawski — jakieś miasto włoskie z epoki Odrodzenia [Por. K. Morawski,
12
Andrzej Patrycy Nidecki. Jego życie i dzieła, Kraków1892, s. 53].
A sama Szkoła Jagiellońska? Mówi się o Uniwersytecie Krakowskim, że przeżył on
swoją najświetniejszą epokę wtargnięcia i wybujania humanizmu z końcem XV
i w początkach XVI w., mniej więcej do roku 1535, a czasy późniejsze — to już czasy
powolnej reakcji, zacieśniania się, zmierzchu.
Nie zapominajmy jednak, że — mimo pewnej reakcji scholastycznej, mimo ograniczeń
finansowych i przygaśnięcia europejskiej sławy — uniwersytet ten nie przestał, około połowy
XVI w. i później, być poważnym siedliskiem nauk humanistycznych; na katedrach
profesorskich działają tu liczni zdecydowani humaniści, wykłada się cały legion autorów
łacińskich, mnożą się wykłady greki, pojawia się hebrajszczyzna i prawo rzymskie, krzewi się
piękna retoryka klasyczna, sztuka wierszowania i pisania wytwornych listów, pojawiają się
coraz nowe edycje starożytnych pisarzy i podręczniki.
Narzekają i opierają się starzy profesorowie, zasiedziali arystotelesowcy i teologiczni
beneficjanci, ale młody żywioł profesorski i docencki burzy się, niepokoi, jest niekarny,
opuszcza tradycyjne wykłady i ćwiczenia, ucieka do Włoch i do Niemiec, by zaczerpnąć
świeżego powietrza. Humanizm nie da się już wyrzucić z uniwersytetu.
Ale Kraków nie wystarcza młodzieży polskiej, nie wystarczył i poecie.
W Polsce zrywa się coraz silniej typowy dla renesansu pęd podróżniczy, peregrynancki,
tęsknota za dalą, za obczyzną, za włoskimi źródłami humanizmu i za włoskim niebem.
Kochanowski wyjeżdża do Włoch trzykrotnie, odwiedza nadto Królewiec, dwór księcia
Albrechta, Francję, może Niemcy, bawi za granicą prawie że całe dziesięciolecie.
Nie jest on w tym wypadku wyjątkiem, ale typowym przykładem. Setki młodzieży
polskiej: magnackiej, szlacheckiej, mieszczańskiej — wędrują wtedy wszystkimi szlakami
po Europie. Jako cel ostateczny studiów przyświecają zawsze Włochy, uniwersytety
tamtejsze, jak Padwa, Bolonia, Rzym, Siena i liczne pomniejsze; w Padwie jest cała kolonia
polskiej studenterii, jest silna ich organizacja, Polacy dochodzą nawet do godności rektorów,
a życie polsko-padewskie szumi i perli się przygodami, wydaje obfite owoce na polu
pomysłowości i nauki.
Ale gdzież poza tym nie ma polskich scholarów? Oglądają ich uniwersytety całych
Niemiec, dokąd śpieszą znęceni reformacją religijną i sławą niemieckich humanistów; ogląda
ich Szwajcaria i Francja, Belgia i Holandia, Austria, Czechy, nawet Hiszpania i Anglia.
Wędrują samowtór czy grupami, pieszo i konno, z szablą u boku, a książkami pod pachą, to
znowu (jeśli to panicze), z całą kompanią towarzyszy, nad którymi dzierży batutę troskliwy
preceptor. Znają ich miasta przydrożne, klasztory i alpejskie austerie.
Na uniwersytety wpisują się nieraz „kupą”, studiują pilnie lub niepilnie, rozczytują się
w klasycznych utworach, we włoskiej poezji i pismach „heretyków”, zdają egzaminy, biją się
(zwłaszcza z Niemcami), piją (z wszystkimi), kochają się (szczególnie we Włoszkach).
Zwiedzają słynne w starożytności miejsca, groby poetów i bohaterów, wędrują po Morzu
Śródziemnym, do Ziemi Świętej, niektórzy jeszcze dalej.
Pod wpływem tych studiów przenika do Polski coraz gęściej i szybciej nowa kultura
umysłowa i towarzyska, wzbogacają się i rozwijają wszystkie dziedziny nauki (filologia,
prawo, medycyna, teologia, pedagogika), rozwija się piśmiennictwo we wszystkich swoich
gałęziach, wchłaniając nowe treści i nowe formy. Nade wszystko zaś rozszerzają się
horyzonty, nawiązuje się kontakt ze światem, zmieniają się ludzie, zmienia się życie.
Wracamy z Kochanowskim do Polski i teraz dopiero wpadamy w sedno ówczesnego
życia kulturalnego Polski renesansowej.
Otwiera się przed nami królewski dwór Zygmunta Augusta, może włoski z obyczaju,
ceremoniału, może włoski od ciemnych stron swego życia, ale polski z ducha, ze skłonności
tego smutnego i namiętnego monarchy, co umiłował język ojczysty i patronował polskiej
literaturze.
13
Dwór to renesansowy w każdym calu: wśród dworzan, w kancelarii królewskiej roi się
od humanistów wykształconych za granicą.
Wykształcona jest zresztą wówczas cała elita społeczeństwa: senatorowie, duchowni
i świeccy, wysoka i bogatsza szlachta, księża, patrycjat miejski. Renesans w Polsce jest
w ogóle prądem elity, chociaż pewne promienie nowej kultury humanistyczno-renesansowej
przenikają przez szkołę i książkę także w warstwy szerokie i rozlewne.
Są lata, gdy senat składa się niemal wyłącznie z wychowanków zagranicy, są lata, gdy
w sejmie padewczycy rej wodzą, a obok nich zwartą falangą stoją ci, co się „uczyli wiary”
w Wittenberdze, Lipsku lub Genewie.
Wyrobienie publiczne szlachty osiąga wtedy swoje momenty szczytowe; sprawy
polityczne, kwestie egzekucji, naprawy Rzeczypospolitej, naprawy Kościoła i religii, sprawy
zagraniczne, wojenne, unii z Litwą, następstwa tronu, elekcji itd. — wywołują niesłychany
wprost ruch umysłów, tarcia stronnictw, partyj, temperamentów. Rozgrywają się wielkie
wypadki, a wychowankom Włoch i czytelnikom Cycerona i Liwiusza zdaje się, że oto
rzymski senat i rzymskie comitia powtarzają się na ich ziemi, że po Krakowie chodzą patricii
i equites, i plebei [(łac.); patrycjusze, ekwici, plebejusze — klasy społeczne w Rzymie], a trybunowie
ludu szlacheckiego przeciwstawiają się imperatorom i grożą śmiercią tyranom.
Przez rzymskie szkła patrzy humanistyczna Polska na własne stosunki i stylizuje je sobie
pięknie, idealnie, patetycznie.
Kultura duchowna Renesansu znajduje w Polsce czasów Kochanowskiego oparcie
bardzo silne. Ogniskami jej stają się — za przykładem dworu królewskiego — dwory
magnatów świeckich i duchownych. Jawi się na ziemiach polskich — wzorowana na
zagranicy — piękna instytucja mecenatu, czyli opiekuństwa kulturalnego. Dwory biskupów,
takich jak Maciejowski, Zebrzydowski, Padniewski, Myszkowski, Uchański, Hozjusz i inni,
dwory świeckie Tarnowskich, Herburtów, Firlejów, Tęczyńskich, Zamoyskich, Radziwiłłów
— stają się ogniskami nie tylko ogłady i poloru towarzyskiego, szkołą polityki i życia
obywatelskiego, ale i siedliskami opiekuńczymi nauki, literatury, sztuki. Świecą przykładem
biskupi krakowscy, zapatrzeni w wielki wzór Piotra Tomickiego.
Powstają biblioteki i księgozbiory; przychodzą z zagranicy księgi łacińskie, włoskie
i niemieckie; pod nazwiskami możnych panów, a czasem i zwykłego, oświeconego szlachcica
czy niewiasty jakiej światłej wychodzą księgi mądre i piękne; historiografia, traktaty
polityczne, poezja, autorowie klasyczni, prace najrozmaitszej treści; zdobi je dedykacja
do mecenasa, wiersze pochwalne, cenny drzeworyt i kunsztowna oprawa.
Do zgodnej, entuzjastycznej pracy staje autor-twórca, opiekun-mecenas, drukarz-
nakładca, bibliopola-księgarz i introligator-artysta.
Braci literackiej wiedzie się wtedy niezgorzej. Są, na szczęście, tacy, co potrafią
renesansowemu pisarzowi zapewnić dobrobyt i spokojne literackie otium, darzą go
beneficjami kościelnymi, jurgieltem czy pensją, kawałem ziemi, kiesą dukatów i kosztowną
szatą, byleby pisał w ciszy i beztrosce, dając nieśmiertelność sobie i swemu opiekunowi.
Sekretarzami i dworzanami są: Modrzewski, Nidecki, Kochanowski, bibliotekarzem
królewskim Górnicki; z beneficjów kościelnych, dzierżonych przez długie lata, urasta sława
pisarska Kromerów, Hozjuszów, Orzechowskich, Łaskich, Warszewickich; u Radziwiłłów
pożywia się cała literatura kalwińska; na stanowiskach pańskich sekretarzy, pedagogów
i dworzan żyją i pracują piórem na chwałę polskiego piśmiennictwa liczni ówcześni pisarze.
W otoczeniu królewskim i magnatów przebywają artyści polscy i obcy:
„architektorzy”, malarze, rzeźbiarze, medalierzy, sztycharze, mapografowie; rosną po całej
Polsce niezapomniane do dzisiaj dzieła sztuki renesansowej: kościoły i ołtarze, zamki i pałace
wielkopańskie, powstają rzeźby, portrety, medale, drogocenne tkaniny i ozdoby; osobną kartę
w dziejach kultury ówczesnej wypełnia muzyka polska, zdobywając się nieraz na dzieła
wysokiej wartości i piękności.
14
Ulega wreszcie w czasach Kochanowskiego podniesieniu i uszlachetnieniu kultura
obyczajowa Polski w najrozmaitszych swoich kręgach. Wiernym jej dokumentem są utwory
poetyckie Jana z Czarnolasu, takie jak Fraszki, jak Pieśni, Foricenia czy inne utwory
łacińskie. Znajduje ona wyidealizowane odbicie w słynnym Dworzaninie Łukasza
Górnickiego i w niejednym jeszcze pomniku literatury „złotego wieku”. Świadczą o niej
relacje obcych o Polsce czy współczesna korespondencja samych Polaków.
Na dworach powstają grupy i kółka literackie, odbywają się wykwintne renesansowe
biesiady, na których rozprawia się o nauce, filozofii i pisarzach klasycznych, odbywają się
sympozjony i „gry rozmowne”, podobne do owej, którą przedstawia Górnicki we wstępie
do Dworzanina, że to niby rozgrywała się w prądnickiej rezydencji biskupa Maciejowskiego.
Czasem te pogawędki i to życie towarzyskie przenosi się na miasto, do krakowskich
winiarń, do kamienic i ogrodów mieszczańskich lub do mieszkań poszczególnych pisarzy czy
uczonych. Wtedy obok uczonej rozmowy jawi się przy stole biesiadnym — swawolna
anakreontyczna piosenka, lekka, zmysłowa miłość i przyjaźń jakaś wyidealizowana,
przypominająca wzory starożytności.
Zmienia się w sferze tej elity renesansowej niejedno, a przykład z góry, propagowany
przez literaturę, oddziaływa i na kręgi dalsze, niższe. Sublimuje się i uromantycznia
stosunek do kobiety; ona sama mówi o sobie dalej niewiele, ale mężczyzna-kochanek,
mężczyzna-poeta stylizuje sobie i ją, i miłość do niej w sposób dotąd u nas niesłychany,
chyba w wierszach włoskiego przybłędy Kallimacha. Kobieta zaczyna też w społeczeństwie
odgrywać rolę śmielszą, swobodniejszą.
Zmienia się strój i moda, a przez chaotyczność i rozmaitość ówczesnego ubioru
męskiego i kobiecego przebija się niewątpliwie pewna tęsknota za pięknem, za poczuciem
delikatności, barw, wykwintu.
Usubtelnia się również i kultura stołu, o której zanotowano gdzieś w Tomicianach, że ją
Kościelecki, kasztelan wojnicki, poprawił i wprowadził do Polski. Średniowieczny „Złota”
czy „Słota” nie potrzebowałby już teraz pisać swoich przepisów „o zachowaniu się przy
stole”. Naturalnie daleko było Polakom do poziomu uczt i zabaw włoskich; sam
Kochanowski czy Anonim-Protestant skarżą się często na przebieranie miary w jedzeniu
i piciu, na pijaństwo, zwady i burdy, na ogół rzecz biorąc, towarzystwo polskie bawi się teraz
i spędza czas lepiej i szlachetniej, dbając często o stylizację swego obyczaju na sposób nowy.
Wszakże na weselu Zamoyskiego z Radziwiłłówną gra się klasyczną Odprawę posłów
greckich, a Krzysztof Klabon uprzyjemnia ją swym śpiewem i lutnią; wszakże w czasie
wesela tegoż Zamoyskiego z Gryzeldą Batorówną przeciąga przez ulice Krakowa wspaniały
pochód mitologiczny, prawdziwe włoskie „trionfo”.
Ale obraz epoki Kochanowskiego nie byłby pełen, gdybyśmy nie wspomnieli
o reformacji, z którą poeta — w pewnych latach swego życia — pozostawał w niejakim
kontakcie.
Na ziemiach polskich ruch religijno-reformacyjny nie przybrał wprawdzie tych ostrych
form, jakie miał w Niemczech czy Francji; nie przyszło tu ani do wojen domowych, ani
do buntów chłopskich, ani do nocy św. Bartłomieja. Mimo to fala fermentu wywołanego
reformacją spiętrzyła się u nas dość wysoko i rozlała dość szeroko, chociaż szła przeważnie
górą i nie burzyła głębi. Spory religijne znajdują w Polsce owych czasów wyraz na każdym
kroku. Zaznaczają się na sejmach i w życiu publicznym, w kościele i na kazalnicy,
w literaturze i w ruchu wydawniczym, na dworach i w szkole.
Społeczeństwo podzielone jest na dwa obozy, a stoją one naprzeciw siebie
w ustawicznym podnieceniu umysłów i tarciu, przy czym wzajemna pozycja nieprzyjaciół
przybiera czasem charakter niespokojny i groźny. Ferment reformacyjny plącze się często
z owym natężeniem życia, które przyniósł ze sobą Renesans. Zawiązują się kółka
„nowinkarzy” (jak owo głośne krakowskie Trzecieskiego), powstają siedliska ruchu
15
reformacyjno-wydawniczego przy dworach pańskich, np. u Radziwiłłów litewskich, Firlejów,
Stadnickich, Leszczyńskich; wyrastają specjalne ostoje propagandy reformacyjnej, aby tylko
wspomnieć Pińczów, Lubartów, Lusławice, Nieśwież, Koźminek czy tyle innych.
Mieszczańskie luterstwo i szlacheckie kalwiństwo przoduje niewątpliwie; ale obok tych
dwóch odłamów największych istnieją w Wielkopolsce silne gniazda Braci Czeskich,
a arianizm polski, zwalczany przez wszystkich, rozrzuca swe utajone zrazu kolonie po całym
Pogórzu nad Dunajcem, po miastach małopolskich, w Lubelskiem, na Rusi i Litwie. Zrywa się do walki literatura religijno-polemiczna protestancka, teologia, aktualna beletrystyka,
broszura i paszkwil; w zborach rozlegają się donośnie nowe pieśni w języku narodowym. Zanim
jeszcze Batory zacznie czynić porządek w państwie i sumieniach, obudzi się — dzięki soborowi
trydenckiemu — do obrony Kościół wojujący, żarliwy, odnawiający się wewnętrznie i wyśle przeciw
reformacji swoją nieustępliwą, doskonale uzbrojoną awangardę jezuitów. W Polsce komendę nad
całym ruchem kontrreformacyjnym obejmie kardynał Hozjusz, a przy boku jego staną: Kromer,
Karnkowski, Sokołowski, Górski i tylu innych. Ożeniony ksiądz Orzechowski rzucać będzie głownie
swego potępienia na protestantów; w płomieniach zelotyzmu staną ambony misyjne, a organizacja
jezuicka ujmie w żelazne dłonie wychowanie nowych pokoleń.
Takie były czasy, w których żył, pisał i działał Jan z Czarnolasu.
Wypełniała je wielka odmiana życia, wielki ruch umysłów i niepokój serc we wszystkich
dziedzinach: politycznej, społecznej, religijnej, umysłowej, obyczajowej.
A niepokój ten i ruch, różnolity i barwny, może tym bardziej działał na ludzi i porywał ich
ze sobą, że na zewnątrz czasy były spokojne, bezwojenne; dopiero przy końcu życia poety Batoriańska
„jezda na Moskwę” i królewskie działa pod Połockiem i Wielkimi Łukami obudziły Polskę z długiego
spoczywania.
Na ogół jednak było wtedy szlachcie bezpiecznie i dobrze; potęga, Jagiellońska i Batorowska
rozpościerała swój urok nad narodem własnym i oddziaływała na obcych; jak łan dojrzały złocił się
polski kwietyzm, któremu tak doskonale odpowiadała starożytna filozofia stoicka. Można było z całą
namiętnością i lubością oddać się przeżywaniu rozterek wewnętrznych i tych przemian kulturalnych,
które niosło życie.
Renesans polski nie trwał długo; ogarnął warstwy wyższe, elitę, chociaż działanie jego
przedostawało się czasem i w pokłady niższe tak samo, jak to się dzieje i z prądami kulturalnymi dni
dzisiejszych. Trwał niedługo, ale w pewnym skrócie zamknął w sobie wszystkie te fazy najważniejsze,
jakie przeszedł na Południu i Zachodzie.
Jak zwykle w okresach wysokiego napięcia kultury, przychodziło i tutaj do przesytu, do tęsknoty
za swobodą, do ucieczki przed gwarem życia, do sielanki. Zresztą w rolniczym narodzie polskim
instynkt ten tkwił najgłębiej, tak jak w Rzymianinie. Tylko że teraz ubrano go w ponęty
Wergiliuszowskie i Horacjańsko-stoickie.
Dla jednostek zmęczonych życiem, dla ludzi, co zwędrowali kawał świata, ogromne przestrzenie
literatury klasycznej i poznali wszelkie rozkosze bujnej współczesności, taki cichy, słoneczny
Czarnolas, brzęczący lipowymi pszczołami i grający świerszczami w noc świętojańską — stawał się
przystanią słodką i drogi ponad wszystko. Przy boku drogiej kobiety, w gronie dzieci,
w praojcowskich trudach ziemiańskich, przy mądrej książce i dzbanie wina, w kompromisie
niegłębokim z wszelkimi zagadnieniami życia — patrzyli spokojnie na powolny zachód tych czasów,
w których dane im było żyć, działać pięknie i używać szlachetnych rozkoszy. Bo o styl i stylizację
życia chodziło im zawsze najbardziej.
16
Stanisław Łempicki
Jan Kochanowski piewcą Boga w przyrodzie
(na podst.: „Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce”, pod red. J. Starnawskiego)
Któż nie zna jednego z najsilniejszych i najpiękniejszych wierszy Jana z Czarnolasu, jego Pieśni
do Boga? Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie,
I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie [...]
Pisano o tym wierszu bardzo dużo, kłócono się o to, czy jest on rzeczywiście najwcześniejszym
polskim utworem Kochanowskiego, czy powstał w Paryżu, czy już w Polsce. Nie o to jednak idzie.
Pieśń Czego chcesz od nas, Panie? jest przede wszystkim niepowszednim utworem religijnym
przez to, że wielbi wielkość i potęgę Boga w przyrodzie, we wszelkich tworach Boskich. „Kościół
Cię nie ogarnie” — woła śmiało poeta. Bóg wyszedł tutaj z ciemnych naw średniowiecznego kościoła
i ogarnął Sobą cały wszechświat, objawił się we wszystkich potęgach, cudach i pięknościach
przyrody. Utwór Kochanowskiego — to (nie co do formy, ale co do treści) jakby wielka, korna
i podziwu pełna litania do Boga: Twórcy gwiaździstego nieba, budowniczego węgłów ziemi, Pana
olbrzymich mórz i nieprzebranych rzek, dnia i nocy, pór roku, kwiatów i zbóż, i owoców, nocnej rosy
i deszczu, zwierząt i ludzi. Poeta dochodzi tutaj do Boga nie przez dogmat, nie przez autorytet, nie
przez uświęconą książkę, ale przez szukanie Stwórcy w Jego tworach, przez rozpatrywanie
przyrody w sensie religijnej kontemplacji. Przed zdziwionymi oczyma jego staje wszechmoc
i wszechpotęga Boga, uwielokrotniona w mocach i pięknościach oglądanego świata: dusza poety
korzy się przed twórczym Majestatem Pana, przed Jego płodną, dobrą, budującą siłą.
To dochodzenie do Boga przez przyrodę, ta kontemplacja religijna natury i jej głównych
elementów i objawów — nie ogranicza się u Kochanowskiego do wiersza Czego chcesz od nas,
Panie? Znajdujemy ją u niego często, w różnych utworach, zawsze rozłożoną na te same zasadnicze
pierwiastki treściowe, chociaż nie braknie, z biegiem czasu, także elementów nowych. Można by
wyliczać długo.
Wystarczy wspomnieć pewne psalmy, np. taki psalm 104:
Duszo, śpiewaj Panu pieśń! O nieogarniony
Nieba i ziemie Sprawco, wielceś uwielbiony.
Ciebie obeszła wkoło cześć i świetna chwała,
Ciebie jasność jako płaszcz ozdobny odziała.
Tyś niebo jako namiot rozbił ręką Swoją,
Nad nim wody za Twoim rozrządzeniem stoją.
Chmury — Twój wóz; Twe konie — wiatry nieścignione;
Duchy — posłańcy; słudzy — gromy zapalone.
Naturalnie poeta przerabiał tu Psałterz, ale amplifikował, dodawał wiele szczegółów i pomysłów
własnych.
Albo niektóre ustępy w tzw. Fragmentach, np. Pieśń III z takim oto ustępem:
Jego porządkiem Lato Wiosnę goni,
A czujna Jesień przed Zimą się chroni;
Ten opatruje, że morze nie wzbierze,
Choć wszytki rzeki w swoje łono bierze.
Czy znowu w pieśni VI Fragmentów, Do Hanny:
[...] Kto sklepowi temu,
Nadobnymi gwiazdami ślicznie sadzonemu,
17
Nadziwować się może? kto nocoświetnego
Miesiąca, albo słońca niespracowanego
Napatrzył się do wolej, lubo rano wstaje,
Lubo ku wieczorowi prędki bieg podaje?
A w przedmowie do przekładu Fenomenów greckiego poety — astronoma Aratosa ścisnął poeta
w kilkanaście wierszy wszystkie Boskie cuda w przyrodzie i tak śpiewał Panu:
Od Boga poczynajmy, Bóg początkiem wszemu,
A początku zaś nie masz ani końca Jemu.
On był jeszcze przed wieki, On dawnych ciemności
Nieporządek rozprawił mocą swej mądrości.
On ziemię wszystkorodną, On morze żeglowne,
On utwierdził na wieki niebo niestanowne.
Dzień i noc Jego sprawa, i to światło wdzięczne
Niezgaszonego słońca, i koło miesięczne.
Tenże i niebo natknął gwiazdami ślicznemi,
Aby ludziom znaczyły czasy biegi swemi.
Stąd wie oracz, kiedy ma rolą uprawować:
Stąd wie kiedy siać, albo nowy sad sprawować,
Stąd pogodę, i wiatry, i przyszły deszcz baczy!
* Kochanowski jest pierwszym u nas religijnym piewcą Boga w przyrodzie. Nie ma tam
wprawdzie jakiegoś subtelnego wnikania w szczegóły tej przyrody, w jej czary i uroki, ale jest
niewątpliwie silne artystyczne odczucie wielkich elementarnych jej przejawów, tych jej potężnych
rysów, tych zasadniczych kosmicznych czy atmosferycznych składników (niebo, słońce, gwiazdy,
morze, rzeki, dzień słoneczny, noc miesięczna, wiosna, łąka kwiecista itd.), które jedynie są godne, by
przez nie szukać i sławić Boga.
Skąd wzięło się u poety z Czarnolasu to natchnienie dla natury jako najpotężniejszego
wyrazu Stwórcy, ta religijna kontemplacja przyrody, do której miał dziwne umiłowanie?
Szukanie Boga w przyrodzie widzimy niewątpliwie już w starożytności żydowskiej: w Biblii,
w Psałterzu, w różnych utworach hebrajskiej literatury. Jehowa, Twórca i Pan wszechświata, króluje
tam nad całą naturą, a to Jego królowanie jest nie tylko władcze, lecz i straszliwe, groźne. Boga
dobrego, Twórcę afirmatywnego, przynosi ze sobą religia Chrystusowa. Ale to chrześcijaństwo,
wyrosłe wśród okropnych zmagań i prześladowań, staje się niebawem religią ascezy, religią zerwania
ze światem i jego pięknościami, a zwrócenia ducha ku sferom zaziemskim, obiecującym inne zgoła
rozkosze.
W kościele średniowiecznym dochodzi się do Boga nie przez kontemplację przyrody,
ale przez kontemplację Męki Chrystusowej, przez modlitwę, umartwienie, klasztor. W ponętach
ziemskich, w urokach natury, łatwo dopatrzyć się ascecie chrześcijańskiemu — dzieła szatana.
Gdy przychodzi scholastyka, stawiająca myśl ludzką na szczytach spekulacji, to każe sięgać do Boga
przez dogmat, przez autorytet czy przez najwyższy wysiłek myślowy („Fides quaerens intellectum”).
Mistyk średniowieczny typu francuskiego szuka znów Boga przez kontemplację wewnętrzną,
wzbijającą się do uniesień ekstazy.
Dopiero św. Franciszek z Asyżu i mistyka franciszkańsko-włoska, owa poprzedniczka
renesansu, wyciągnęła słodkie ręce ku światu, ku przyrodzie, widząc w niej cudowny, najpotężniejszy
twór Boski; przycisnęła do wątłych piersi grudę ziemi i trawę, i kwiat, cieszyła się słońcem
i gwiazdami, mówiła z wiatrem i z ptakiem, i ze zwierzem leśnym, we wszystkim odkrywając
i wielbiąc Pana. Podobne objawy religijnej kontemplacji natury spotykamy i we wczesnym renesansie
włoskim. Ale kiedy w tym szerokim, bujnym prądzie renesansowym, wyrósł nad miarę element
klasyczny, kiedy nad myśleniem i odczuwaniem ludzkim zaciążyła złowroga erudycja klasyczna,
realia i źródła starożytne, oraz krępująca zasada imitacji „niezrównanych” helleńsko-rzymskich
przykładów, wtedy uwiądł czarowny kwiat franciszkańskiej świętej wiosny, a nad odczuwaniem
religijnym zapanował autorytet, książka, literatura. Humanista renesansowy, chrześcijanin
z przekonań czy z tradycji, szuka Boga przez tę książkę, przez podręcznik dogmatyczny, przez
filozofię moralną, przez analogie platońskie i neoplatońskie, a wielbi Go słowem starożytnym,
18
i obcym, strojąc swą wiarę w złotą sukienkę pogańskiej mitologii.
Dopiero wielkie ruchy religijne XVI w. rozkołysały na powrót falę czucia i wyobraźni. Wśród
zmagań, reformacyjnych i walk religijnych nastąpiło podniesienie się uczucia religijnego: języki
narodowe zdobyły należne im prawa, pojawiła się książka religijno-narodowa, wykwintna pieśń
religijna w języku własnym, tak obfita i rozmaita, jak nigdy już potem. Tu, w tym rozfalowaniu się
uczuć religijnych, które zaczynają przenikać poza kościół: w dom, w gminę, w szkołę, w świat szeroki
— rodzi się też powtórnie zwrot do religijnej kontemplacji natury, do szukania Boga w cudach Jego
tworów, na które patrzą oczy, które słyszą uszy. Jakże osobliwie brzmi pod tym względem manifest
Lutra:
Żyjemy teraz w zorzy porannej przyszłego życia, ponieważ zaczynamy znów osiągać znajomość
tworów Boskich, którą straciliśmy przez upadek Adama. Możemy (z łaski Bożej) poznać
wspaniałe dzieła i cuda Stwórcy nawet z małych kwiatuszków, jeśli tylko pomyślimy, jak
wszechmocny i dobry jest Pan... A tak samo i z pestki brzoskwini [...]
Podobne wypowiedzenia zdarzają się często zarówno u Lutra, jak i u Melanchtona, jak i u innych
reformatorów. A i Erazm z Rotterdamu, wielki poprzednik reformacji, który sam wytrwał
w katolicyzmie do końca, wychowanek głębokich nastrojów religijnych, nurtujących w kołach
holenderskich „Braci wspólnego życia” i Augustianów (w tych kołach, z których wyszedł niegdyś
Tomasz z Kempis — miał takie same odczucie przyrody jako najwspanialszego wyrazu Boga:
Pokazujcie dzieciom cuda przyrody [...] Powinny one patrzeć na wspaniałość nieba, na obfitość
ziemi, na tryskające źródła, toczące się wody rzeczne, na niezmierzone morze, na rozliczne rodzaje
zwierząt, i poznać, że to wszystko stworzone jest dla człowieka, tylko dlatego, aby służył Bogu,
swemu Stwórcy, i wielbił Go.
Pieśń reformacyjna, rozbrzmiewająca po zborach luterskich i kalwińskich, była pierwszą pieśnią,
która w języku narodowym sławiła Boga w przyrodzie, przez kontemplację przyrody odnajdywała
potęgę Stwórcy. Szła w tym kierunku za Psałterzem, ale akcentowała — w przeciwieństwie do poezji
hebrajskiej — nie tylko wielkość Stwórcy, ale i Jego niezmierzoną, niezgłębioną dobroć. Taka pieśń
płynęła spod pióra twórców kancjonałów niemieckich, takie słowa gorące i pełne zachwytu wyrywały
się z piersi kalwinistów francuskich, czy zwolenników reformacji, jak Beze, Marot i inni. Zresztą
i zagraniczni twórcy katoliccy pod wpływem ogólnego poruszenia uczuć religijnych sławili już wtedy
Boga inaczej niż przedtem, szukali Go w przyrodzie i cudach tego świata; wystarczy przypomnieć
religijne pienia Ronsarda i Plejady.
Kochanowski — jak udowodniono niedawno — zostawał w młodości swojej pod wpływem
reformacji. Wychowany na dworze księcia Albrechta pruskiego, mecenasa literatury reformacyjnej,
obraca się i w Królewcu, i za granicą, i po powrocie do Polski w kołach wybitnie protestanckich. Nie
skądinąd też — zdaniem naszym — ale z atmosfery protestanckiej Francji (a może i z kół
królewieckich) wyniósł poeta polski ideę kontemplowania Boga w przyrodzie. Wszakże we Francji
właśnie kult Psałterza i jego przekładów kwitł wtedy bardzo intensywnie...
Dla protestantów polskich, maluczkich często duchem, jak Rej, takie ujmowanie wielkości Boga,
takie patrzenie na przyrodę — było uderzającą nowością. Dlatego też może i prawdziwa jest owa
wersja z końca XVI w., że gdy Kochanowski nadesłał swoją „pieśń do Boga” protestantom polskim
z Francji, to czytano ją z uniesieniem na jakimś synodzie kalwińskim (zapewne w r. 1559), a obecny
tam nestor poezji polskiej, Imć Pan Mikołaj Rej z Nagłowic, zachwycał się nią wielce i taką
improwizacją zakończył tę swoją chwalbę:
Temu w nauce dank przed sobą dawam,
I pieśń bogini słowieńskiej oddawam.
A choćby i improwizacja Rejowa była zmyśleniem, to faktem jest, że pieśń Czego chcesz od nas,
Panie? włączona została skwapliwie i natychmiast we wszystkie kancjonały protestanckiej i utrzymała
się w nich (podobnie jak dziesiątki psalmów Kochanowskiego i innych jego pieśni) przez całe cztery
stulecia.
Ale i w naszej hymnologii katolickiej znalazła miejsce poczesne. Błyszczy się w niej jak brylant.
W dziejach polskiego piśmiennictwa pozostała zaś tym, czym nazwał ją przed laty Stanisław
Tarnowski — „wschodem słońca poezji polskiej”.
19
Stanisław Łempicki
„Pijane piosenki” Jana Kochanowskiego
(na podst.: „Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce”, pod red. J. Starnawskiego)
Wino, miłość i poezja trzymały się zawsze razem. Mówi o tym nie tylko stare powiedzenie
wszystkich narodów, ale i poważna historia literatury.
Umiał już łączyć ze sobą te trzy złote ogniwa sławny grecki pieśniarz Anakreont, twórca
beztroskiej poezji „anakreontycznej”, a śladem jego szli poeci rzymscy, aby wymienić tylko Horacego
i Katulla. Ponure średniowiecze rzuciło na trójcę „wina, miłości i wesołej pieśni” groźne „anathema”,
ale zwycięskie jej echa pobrzmiewały, mimo wszystko, w pełnej życia poezji wagantów i goliardów
tej epoki.
Dopiero renesans, upojony na nowo życiem i jego pięknościami, wrażliwy na wszelkie ponęty
światowe, wrócił do chwalby rozkoszy, które zakwitały pospołu przy tym samym biesiadnym stole.
Za przykładem starożytnych wielbił włoskie wino, piękną kobietę i natchnioną pieśń miłości, dodając
do tej trójcy jeszcze jedną towarzyszkę: przyjaźń.
U naszych poetów renesansowych odzywają się tony „pieśni biesiadnych”, pieśni poświęconych
rozkoszom życia — bardzo często.
Uśmiechają się one do czytelnika swoim łacińskim czy polskim obliczem w poezji Krzyckiego
i Dantyszka, Rojzjusza (osiadłego w Polsce Hiszpana) i Trzecieskiego, ale nikt nie umiał pisać tak
pięknych „piosenek biesiadnych”, jak Jan z Czarnolasu. Przyszły do niego te natchnienia zapewne
już na włoskiej ziemi, w Padwie, w italskich austeriach i winiarniach, w których zbierała się młodzież
wszystkich narodów, złączona wspólną miłością starożytnego piękna i nowoczesnego, rwącego
naprzód życia.
Tutaj to, przy brzęku szklanek ze szkła weneckiego, napełnionego Falernem czy Cekubem,
w gronie słodkich dziewcząt włoskich, owych Lidii, Neer czy Krokalid, ramię w ramię z przyjaciółmi
polskimi, z Nideckim i Fogelwederem, Masłowskim i Leżeńskim, nabierał młody polski poeta
animuszu twórczego i improwizował lub odczytywał pierwsze swoje „biesiadne piosenki”. Była to
przede wszystkim Muza łacińska, zachowana dotąd w łacińskich utworach poety; ale obok tego
zrywała się już do lotu i nieśmiała Muza słowiańska.
Nie o tych włoskich rzeczach chcemy tu jednak mówić.
Obchodzi nas w tej chwili ta poezja biesiadna Kochanowskiego, która święciła swe narodziny
już w Polsce, w dojrzałości wieku i talentu poety, na dworze ostatniego Jagiellona, przy stołach
biskupów Padniewskiego i Myszkowskiego, w gospodach krakowskich, a potem w skromnym dworze
czarnoleskim, gdy Bóg przyprowadził przyjaciół pod gościnny dach poety.
Została się ładna garstka tych pieśni i piosenek, drobiazgów i fraszek. Nazywamy je „piosenkami
pijanymi” nie dlatego, aby istotnie zataczały się od wina. Pragniemy w ten sposób określić dokładniej
ich rodzaj, ich związek z miłą atmosferą przyjacielskiego zebrania, z nastrojem wesołości, przyjaźni,
pewnego podniecenia poetyckiego.
Co ciekawe, to fakt, że kobieta, że miłostka zmysłowa nie odgrywa w nich więcej roli;
przynajmniej w tych ogłoszonych drukiem. Obyczaj polski był jednak — pod tym względem —
czystszy i prostszy od południowego i zachodniego. Pewnie, że w czasach dworsko-krakowskich
poety, w jakichś koleżeńskich „popijankach” naszych humanistów nie obywało się bez wesołych
dziewcząt lub bez swobodnych mieszczek krakowskich. Mamy o tym sporo wiadomości, a u naszego
poety są również refleksy takich sytuacji.
Ale w „pijanych piosenkach” Kochanowskiego jest tego niewiele; tu perli się przede wszystkim
wino, rośnie serce, krzewi się „myśl swobodna”, rozgrzewają się uczucia przyjacielskie, sąsiedzkie,
obywatelskie; odzywa się refleksja filozoficzna, jakaś polska zaduma i sentyment; przychodzi do
głosu poezja i pieśń ochocza; to znowu przesunie się smutek, topiony zaraz, jak perła, w gęsto
krążącym kielichu.
Nie ma może bardziej polskich „piosenek biesiadnych”, „piosenek pijanych”, jak właśnie te pieśni
i fraszki Kochanowskiego. Więcej tu polskości niż w analogicznych pieśniach naszych z XVIII w.
20
(Bohomolec, Kniaźnin) czy nawet w pieśniach filareckich, nastrojonych czasem zbytnio
na ogólnostudencką, szlachetną, ale burszowską nutę.
Weźmy np. taką Pieśń do dzbana:
Dzbanie mój pisany,
Dzbanie polewany,
Bądź płacz, bądź żarty, bądź gorące wojny, bądź miłość niesiesz albo sen
spokojny,
Jakokolwiek zwano
Wino, co w cię lano,
Przymkni się do nas, a daj się nachylić,
Chciałbym twym darem gości swych posilić!
Odzywa się tu w ciągu dalszym najwyraźniej nuta późniejszych pieśni Filaretów:
I ten cię nie minie,
Choć kto mądrym słynie,
Pijali przedtem i filozofowie,
A przedsię mieli spełna rozum w głowie.
Dzban dobrego wina jest lekarstwem na wszystko: on „miękczy” najpoważniejszych ludzi, on
wydobywa z człowieka najtajniejsze sekrety (invino neritas), on napełnia nadzieją dusze zwątpione,
a chudopachołka przemienia prawie że w króla i hetmana. Psychologia podniecenia animuszu i ochoty
biesiadnej trunkiem — pochwycona doskonale!
Toteż, dzbanie kochany:
Trzymaj się na mocy,
Bo cię całej nocy
Z rąk nie wypuścim, aż dzień, jako trzeba,
Gwiazdy rozpędzi co do jednej z nieba!
I cóż z tego, że ta piosenka o dzbanie jest prawie że przekładem jednej z pieśni Horacego [III.21],
kiedy spod mistrzowskiej ręki naszego poety wyszła — taka szczeropolska i unowożytniona, taka
pełna polsko-renesansowej ochoty?
Kiedy indziej „piosnka pijana” Kochanowskiego ma zacięcie bardziej refleksyjne, filozofujące.
Zebrano się gdzieś w gościnę: sami dobrzy towarzysze, pewnie humaniści, skłonni do rozmyślań
przy stole:
Chcemy sobie być radzi!
Rozkaż, panie, czeladzi,
Niechaj na stół dobrego wina przynaszają,
A przy tym w złote gęśli albo w lutnią grają.
Ale w nucie Gaudeamus igitur odzywa się od wieków motyw smutku i przemijania; za plecami
biesiadników staje często cień śmierci. Tak było zawsze, tak jest dzisiaj, tak było i u Kochanowskiego:
Kto tak mądry, że zgadnie,
Co nań jutro przypadnie?
Sam Bóg wie przyszłe rzeczy, a śmieje się z nieba,
Kiedy się człowiek troszcze więcej, niźli trzeba.
I oto następuje wykład mądrości życiowej, stoickiej czy neostoickiej: szafuj bacznie tym, co masz.
O los się nie troszcz, bo nic nie poradzisz; wszystko jest w rękach Fortuny. „Wszystko się dziwnie
plecie na tym tu biednym świecie” (znane słowa Kochanowskiego), a rozum ludzki próżno się wysila,
aby zbadać tajniki bytu. Jedyna mądrość — to równowaga umysłu w szczęściu i nieszczęściu,
ograniczenie swoich pragnień życiowych i ogarnięcie się we własną cnotę, we własną
wstrzemięźliwość jako w puklerz najpewniejszy. Skromny domek własny, życie ziemiańskie z dala od
świata i ten kielich wina, wypity w dobrym towarzystwie — oto i wszystko!
Zresztą ten „dzban pisany” przydawał się w wielu okolicznościach życia wiejskiego, jakby
przyrodniczego, bo zawisłego każdej chwili od zmian i życia przyrody:
21
Patrzaj, jako śnieg po górach się bieli,
Wiatry z północy wstają,
Jeziora się ścinają,
Żurawie, czując zimę, precz lecieli.
Nam nie lza jedno patrzać też swe rzeczy:
Niechaj drew do komina,
Na stół przynoszą wina,
Ostatek niechaj Bóg ma na swej pieczy!
Przypadków dalszych żaden z nas nie zgadnie;
I próżno myśleć o tym,
Co z nami będzie potym.
Jakimś bajecznym gestem wyraża się tutaj polski, jagielloński kwietyzm, rozsiadły na bogatym
łanie, zwalający wszystko na dobrego Boga... Bo przecież „jakoś to będzie!”
Ale sięgnijmy i do lepszych lat poety, do tych krakowskich albo do jakichś wyjazdów w świat,
do Warszawy, za interesami.
Miło szaleć, kiedy czas po temu:
A tak, bracia, przypij każdy swemu,
Bo o głodzie nie chce się tańcować,
A podpiwszy, łacniej i błaznować!
* Przy winie wszyscy są równi. Nie ma tu kasztelanów i pachołków; niech znikną ceremonie
i krępujące przepisy:
Niech się tu nikt z państwem nie ożywa,
Ani z nami powagi używa;
Przywileje powieśmy na kołku
A ty wedla pana siądź, pachołku.
Jest to charakterystyczny przejaw owego tchnienia demokratycznego, które przyniósł z sobą
renesans. Jakże znamiennie przejawiło się ono w fraszce Kochanowskiego Do Mikołaja Mieleckiego
(ks. II): Na swe złe-ś mię upoił, mój dobry starosta,
Bo czegoś snąć nie wiedział, toć opowiem sprosta.
Mnimasz ty, że ja tobie kłaniam się dlatego,
I ż e ś s y n w o j e w o d y , n i e w i e m t a m j a k i e g o ,
Albo że się m a s z d o b r z e , a złota na tobie
I na tych dosyć widzę, które masz przy sobie.
F r a s z k a u m n i e t w e h e r b y i w s i pełne kmieci itd.
Po tych niesłychanie śmiałych słowach wyjaśnia poeta, dlaczego tak szacuje swego
arystokratycznego przyjaciela: oto za jego o s o b i s t e zasługi wobec Rzeczypospolitej, a przede
wszystkim za to, że:
Chudymi nie brakujesz, ale kto c n o t l i w y ,
W j a k i m k o l w i e k b ą d ź p i e r z u , temuś ty chętliwy.
To jest grunt; [...]
Wszystkie inne względy wiatr, jako dymy, rozwieje.
Ale znowu przywołajmy ochotę i wesołość biesiadną, a przede wszystkim napełnijmy puchary,
nie zapominając także o poecie.
Znał kto kiedy poetę trzeźwego?
Nie uczyni taki nic dobrego!
Niech wszyscy skupią się przy wesołym poecie, który ręczy za dobrą zabawę; niech każdy szepnie
„swojej” (a więc tak?) w ucho „leda co” i niech zapomną potem przy winie o całym świecie. Czas ucieka, a żaden nie zgadnie,
Jakie szczęście o jutrze przypadnie.
Dziś bądź wesół, dziś użyj biesiady,
22
O przyszłym dniu niechaj próżnej rady!
Wino — mówił Kochanowski — to cudny lek „na melankoliją”. –
Zegar, słyszę, wybija,
Ustąp, melankolija!
Dosyć na dniu ma statek,
Dobrej myśli ostatek!
To znaczy: dość byliśmy poważni w ciągu dnia, teraz ,,ostatek dnia” przeznaczmy na ochotę.
Nie pomogą rozmyślania i dociekania; nie warto dochodzić prawdy i dręczyć się troskami.
Przed oczyma poety stają obrazy ze średniowiecznego „tańca śmierci”:
Dygnitarstwa, urzędy,
Wszystko to jawne błędy;
Bo nas równo śmierć sadza, ,
Ani pomoże władza.
Gaudeamus igitur w Fukierowej piwnicy, na warszawskim Rynku!
Przeto te troski płonę,
Szatanowi zlecone;
Niech, uprzątnąwszy głowę,
Mkną w skrzynię Fokarowę.
A nam wina przynoście,
Z wina dobra myśl roście;
A frasunek podlany Taje,
by śnieg zagrzany!
Ale to jeszcze nie wszystkie „pijane piosenki” Jana z Czarnolasu!
Jest ich znacznie więcej, wszystkie podobne, owiane tym samym tonem ochoczym i tą samą
zadumą nad „wieczystością mijania”, a jednak wszystkie jakieś inne, wszystkie wykwitłe ze szczerego
natchnienia i z chwilowych upodobań artyzmu.
Z rzeczy drobnych warto przypomnieć takie klejnociki „pijackie”, jak fraszkę Do doktora
Hiszpana (poety Rojzjusza) lub Do starosty Muszyńskiego.
Dużo w tym wszystkim mody, naśladowania poetów starożytnych i włoskich, antologij
klasycznych, ale j e s z c z e w i ę c e j refleksów prawdziwego, nie sfałszowanego życia polskiego,
jego obyczajów, radości, a czasem... i smutków.
Poeta czarnoleski broni w jednej fraszce żartobliwie pijaków:
Ziemia deszcz pije, ziemię drzewa piją.
Z rzek morza, z morza wszystkie gwiazdy żyją.
Na nas nie wiem co ludzie upatrzyli?
Dziwno im, żeśmy trochę się napili.
Ale picie i „picie” to nie zawsze to samo! Kochanowski był renesansistą, wychowanym
na obyczaju włoskim. Lubił wino i „zawieruszenie się”, jako przyprawę biesiady towarzyskiej
i wesołości, jako okrasę życia, może i jako środek „na frasunek”.
Lecz nie znosił równocześnie bezmyślnego, tępego i nadmiernego pijaństwa szlecheckiego ogółu
swoich czasów. Przejmowało go ono wstrętem i wywoływało wyrazy oburzenia.
W 18 pieśni Księgi I napiętnował w dosadnych, prawie Rejowskich słowach ucztę pijacką
i pijaniców:
Jeśli też tak rozumiesz, że byś mnie częstował,
Męczysz mnie, nie częstujesz; tociem podziękował.
Chcesz mię uczcić? Dajże mi dobrą wolę w domu,
A niechaj po niewoli nie pełnię nikomu.
A pisząc nagrobek Jędrzejowi Żelisławskiemu, zabitemu w pijackiej bójce, dodawał na końcu
z głębi przeświadczenia:
[...] Kto chce słowo miłe
Dać temu grobu, przeklinaj opiłe!
23
Stanisław Łempicki
Fraszki
(na podst.: „Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce”, pod red. J. Starnawskiego)
Fraszka, tj. wierszyk drobny, jest stara, jak świat. Niby wstęga o wielu mieniących się
kolorach, wije się ona poprzez twórczość Greków i Rzymian, aby wkroczyć potem
w średniowiecze, a rozmnożyć się w tysiączne pokolenia w epoce renesansu, i pójść jeszcze
dalej, niemal aż w nasze czasy.
Była zawsze wyrazem jakiegoś chwilowego nastroju duszy ludzkiej, zamykała w sobie
wystrzał jakiegoś konceptu lub oplatała się dokoła jakiegoś konkretnego wypadku, który
budził refleksję czy domagał się upamiętnienia.
Wymykała się niepostrzeżenie, malutka i roztrzepana, spod piór Anakreonta i Simonidesa
z Keos, Safony i Marcjalisa, Katulla i Propercjusza i owych licznych, większych i małych
poetów, których zgromadziły obok siebie Anthologia Graece i Anthologia Latina.
Kształt miała najrozmaitszy; zakres jej pojęcia był bardzo szeroki i pobłażliwy. Raz była
wierszykiem miłosnym, raz krótką pieśnią, to znowu cięła ostrzem epigramatu, rozśmieszała
jako anegdota czy tłusta dykteryjka, żaliła się smętnie jako nagrobek. Była poważna i wesoła:
filozofowała o życiu i przeznaczeniu człowieka, to znowu pałała miłosnymi żary
lub oświadczynami przyjaźni, aby kiedy indziej zionąć nienawiścią, chłostać satyrą, dźgać
sarkazmem. A kiedy sobie podochociła na biesiedzie, to zataczała się od humoru i zabawy,
parskała w twarz żartem i drwiną.
Ulubili sobie fraszkę renesansiści (zwłaszcza Włosi). Wszakże tak doskonale odpowiadała
renesansowemu zwrotowi ku ziemi i życiu, rozbudzonemu indywidualizmowi, który wyżywał
się w stosunkach towarzyskich, w dowcipie i koncepcie, w wyszydzaniu i „naciąganiu się”
wzajemnym, w żarcie i anegdocie, aby niebawem popaść w acedię [smutek], w melancholię
i wieczystą zadumę, w jakieś ponure vanitas vanitatum i szubieniczne carpe diem.
Gdzież to nie rodziła się fraszka renesansu? Wymykała się „abrewiatorom” [cenzorom
kościelnym] papieskiej kamery spod świątobliwych buli i interdyktów, siadała w kancelariach
cesarskich i królewskich na brzegu najpoważniejszych dokumentów; kreślił ją mieszczański
notariusz na marginesie ksiąg radzieckich [tzn. ksiąg rady miejskiej], wesoły ksiądz
na brewiarzu; nosił ją w rękawie dworzanin i dworski poeta, pisał na okładce starożytnego
autora scholar padewski czy krakowski w audytorium mistrza, w winiarni i u przygodnej
kochanki.
Fraszka była własnością wszystkich narodów; rozmiłował się w niej Włoch i Francuz,
Niemiec i Belg, Węgier i Polak. Do Polski przyszła z brzaskami renesansu, głównie z Italii,
pod postacią epigramatu lub małego różnopostaciowego wierszyka. Usadowiła się
na królewskim dworze, u wielmożów i biskupów, przywykła nawet do dworku szlacheckiego.
Nie wstydziły się jej fiolety księdza prałata Krzyckiego, uprawiał ją Janicius, gryzmolił imć
Krzysztof Kobyleński, a Rej przezwał ją „figlikiem” i wyprawiał z nią dziwne krotofile.
Imię wielkiego „fraszkopisarza” pozyskał sobie atoli dopiero Jan Kochanowski,
pierwszy natchniony poeta, pierwszy polski artysta z Bożej łaski.
Fraszka towarzyszyła mu przez życie całe; od studenckiej ławy padewskiej, poprzez długi,
bujny okres dworski aż w ciche, rolne i polne, dni czarnoleskiego bytowania. Kładł w nią
naprawdę, „wszytki tajemnice swoje”, wszystkie s w o j e r a d o ś c i i c i e r p i e n i a , wzloty
i upadki, nadzieje i zawody gorzkie; kropla po kropli wsączał w nią ... (in]ną [tekst
24
Łempickiego uszkodzony], a jednak własną i konsekwentną; zamykał we fraszkach przeloty
swoich n a s t r o j ó w i r e f 1 e k s y j, jak czarodziej zamyka w złotym pierścionku promyk
słońca lub łzę.
Mieni się w tym dziele fraszkowym cała tęcza m i ł o s n y c h westchnień i przeżyć poety,
znajdując wyraz to patetyczny i poważny, to lekki i swobodny, nawet śliski. Idealizm
petrarkowski miesza się z szczerą prostotą uczuciowości Polaka i z zmysłowym tchnieniem
włoskich fraszkopisarzy. Ponad inne kochanki wybija się Hanna — może to owa Katarzyna
Wodyńska, której imienia nie odczytał nikt dotąd w akrostychu prześlicznej Pieśni IX
Fragmentów („Kto mi dać wiary nie chce, daj ją oku swemu...”).
Poza tym wszystkim, są jednak Fraszki wspaniałym, wprost dokumentalnym, odbiciem
polskiej k u l t u r y r e n e s a n s o w e j XVI w. Odzwierciedla się w nich szczególnie życie
dworskie i życie Krakowa. Przed oczyma czytelnika przewija się cała galeria dworaków,
„dobrych towarzyszów” poety: sekretarzy królewskich, dyplomatów, prawników, lekarzy;
od czasu do czasu wynurzają się poważne oblicza biskupów i senatorów, wojewodów
i kasztelanów, prałatów i kanoników, związanych ze stolicą i dworem, a nie stroniących też
od poetów i literatów; jak kwiaty na łące, wyrastają jasne twarze i powiewne postaci panien
z fraucymeru, do których cały dwór wzdycha i pisze wiersze. Nie brak też i osobistości
charakterystycznych: raz zajdzie ci drogę romansowy Włoszek, to pachnący piżmem
cudzoziemski medyk, to muzyk czy lutnista królewski, to szafarz pański, wypłacający
strawne rzeszy dworskiej. Występuje i groteska: komiczny pan Chmura, pan Slasa
z olbrzymim nosem, łysy Don Kichot Bartosz, żarłok Konrat, nudziarz Piotr, maleńki wąsal
Mateusz czy podstarzały adonis Petryło. To znowu dzwonkami zadzwoni królewski błazen,
Gąska.
Życie upływa rozmaicie, barwnie. Fraszki w y r a s t a j ą z t e g o ż y c i a , ze zdarzeń
konkretnych, wczorajszych lub dzisiejszych.
Obiad przy królewskim stole, śpiew, muzyka i tańce z dworkami, „gry rozmowne”
i poważne dyskusje. Ale sceneria się zmienia: dworacy wychodzą na miasto, odwiedzają się
nawzajem, ucztują u mieszczan i mieszczanek. Dziś obiad u kanonika-humanisty, jutro
„symposion literackie” u chudego poety, pojutrze kawalerska wieczerza z Bogumiłą i Kachną
albo szeroka zabawa w piwiarni czy winiarni, kończąca się nieraz burdą nocną, apopleksją lub
zabójstwem. Przez dzień praca w kancelarii, podejmowanie obcych znakomitości, wieczór
słodka schadzka w komnatce poety, serenada albo pijaństwo, obżarstwo, karty i wszystkie
grzechy główne. To znowu wyjazdy: na wieś do przyjaciela, do Warszawy w interesach
królewskich lub do Muszyny na smakowite wino węgierskie. Czasem ktoś ze swoich
wyjeżdża na długo za granicę, w poselstwie czy na studia włoskie, czasem ktoś dawno nie
widziany wraca, a więc — serdeczne żegnanie lub witanie. Aż wreszcie niespodzianka:
„Wojna, wojna!”; przypasuje się miecz i wyrusza... do Budziwiszek.
Fraszka interesuje się w s z y s t k i m, chłonie w siebie dookolne a k t u a l n e p r z e j a w y
ż y c i a . Szerzy się reformacja i walka z nią, a więc na oba elementy spojrzeć można z ukosa:
podrwiwa się z tłustych kanoników i ich „kucharek”, z biskupów-indyferentów, z opatów-
karciarzy i kapelanów-opojów, nawet z nuncjusza i z Ojca św. Ale równocześnie
nie zaszkodzi dociąć i heretykom, za ich zachłanność na kościelne dobro i wstręt przed
„ceremoniami”. Odzywają się echa poselstw i wypraw wojennych.
Tworzy się wreszcie własny poetycki cmentarz dla wszystkich zgasłych osobistości,
bliskich i dalekich, ich żon i dzieci — nagrobki szczere lub „na obstalunek”. Śmierć plecie się
ustawicznie z życiem i jego ponętami, czasem najniespodziewaniej.
Fraszka nie gardzi niczym; raz staje się ogólnoludzką, gdy moralizuje lub wykpiwa
„hardego, pijanego, niesłownego itd.”, to znów specyfikuje się nawet do zwierząt i rzeczy,
gdy stawia nagrobek koniowi i kotowi, albo układa żart czy napis na kołnierz, grzebień, sałatę
i szklenicę. Idzie w tym względzie utartym torem antyku.
25
Aż przychodzi przełom w życiu poety: Kochanowski, w którym był zawsze jakiś ukryty
instynkt samotności, osiada w Czarnolesie. I oto otwiera się nowy sztafaż fraszkowego
korpusu: powstają fraszki s i e l s k i e , pachnące wonią pól, chleba pszennego i miodu.
Wiejskie ustronie, dwór nowy, przesławna lipa czarnoleska, koń ulubiony, multanki
wiejskiego grajka, obawa przed burzą i suszą, a czasem odwiedziny drużbów-poetów z miasta
i wiejski podwieczorek przed domem, z pieśnią i poezją na wety, której przysłuchują się
z ukrycia Fauny i Driady.
A potem przestał poeta pisać fraszki! Przyszły kłopoty rodzinne, ciosy, brak zdrowia.
Z ostatnich lat jego życia nie ma żadnych fraszek...
Fraszki Kochanowskiego — podobnie jak jego Pieśni — to dzieła najbliższe sercu poety.
Przywiązywał do nich wagę niemałą. Niby to lekceważył je sobie, te błahe na pozór, małe,
żartobliwe ex officio [łac. z urzędu; tu: z charakteru] utwory, przekomarzał się z czytelnikiem
o ich „nic-wartość”, ale naprawdę to c e n i ł j e s o b i e w y s o k o .
Jako humanista i człowiek renesansu, wiedział, jak potężna, zniewalająca broń leżała
w ich dowcipie i śmiechu, w ich mocnym, indywidualnym charakterze. Od swoich włoskich
kolegów różnił się tylko tym, że fraszka jego nie ziała nigdy nienawiścią i inwektywą, nie
szarpała czci ludzkiej; przeciwnie zachowywała równowagę i umiar, miała pogodę złotego
humoru, owianą często urokiem zdrowego sentymentu i smętkiem męskiej, dojrzałej zadumy.
Było w niej coś z wieczystości!
Ale poeta nie tylko cenił, lecz i k o c h a ł fraszki, „nieprzepłacone, wdzięczne fraszki
swoje”. Oglądał w nich, jak na dłoni dzieje najpiękniejszych, najbujniejszych lat swego
żywota, „wiek męski”, wiek radości i klęski.
Skoro już srebrne nici przesiały obficie jego głowę, przerzucał z rozrzewnieniem karty tej
drogiej księgi: myśli, uczuć i przeżyć.
A kiedy drukarz-przyjaciel, Januszowski, chciał mu usunąć z tej księgi kilka fraszek,
prosił się go czarnoleski poeta prawie pokornie:
Wyrzucić co z Fraszek nie zda się, bo to jest jakoby d u s z a i c h , a tak proszę: przepuść
im teraz Wasza Miłość. [List Kochanowskiego do Jana Januszowskiego zacytował
Januszowski w przedmowie do edycji pt. Jan Kochanowski (1585). S. Łempicki zniekształcił
cytat. Winno być „Wyrzucać”. Przed: A tak proszę... opuścił zdanie łacińskie: Si quod
pruriat, incitare possunt (mogą podniecić, jeśli ktoś płonie żądzą).]
26
Stanisław Łempicki
O „Trenach” Jana Kochanowskiego
(na podst.: „Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce”, pod red. J. Starnawskiego)
Z porządku rzeczy warto zapytać się o g ł ó w n ą i d e ę Trenów. Mieczysław Hartleb
nazywa Treny — „poematem o zadaniach życia i o śmierci”. Wydaje nam się jednak,
iż najbliższym uchwycenia istoty rzeczy był Nehring (w swojej pracy o Trenach), tylko
że wyraził ją dość zawile i niejasno.
Zasadniczą ideę Trenów, którą to dzieło miało wyrażać, ujął poeta — naszym zdaniem —
w motto Homerowym, pomieszczonym, chyba nie bez powodu, na czele poematu: „Umysły
(uczucia] l u d z k i e u z a l e ż n i o n e s ą k a ż d e j c h w i l i o d l o s u , j a k i B ó g
z d a r z a c z ł o w i e k o w i ” . Myśl tę chciał poeta zaakcentować jak najsilniej, toteż
powtarza ją z naciskiem wielokrotnie; tłumaczy ją dosłownie w trenie II:
Prozno to. Jakie szczęście ludzi naśladuje,
Tak w nas albo dobrą myśl, albo złą sprawuje,
umieszcza w trenie XVI:
Człowiek — nie kamień, a jako się stawi
Fortuna, takich myśli nas nabawi,
trawestuje w trenie I, XVII i XIX. Tchnie tą myślą cały cykl żałobny Kochanowskiego.
A znaczy ona: człowiek jest na świecie celem wszystkich przygód; jaki los na niego
przypadnie, dobry czy zły, takie jest też usposobienie jego ducha. Oto jest odwieczny mus
dla człowieka, oto jest odwieczne prawo, wyrastające z samej ludzkiej natury. Jeśli
przychodzi do nas szczęśliwy traf, radość — to śmiejemy się i cieszymy, bo tak t r z e b a
i t a k b y ć m u s i , a jeśli przypadnie na nas nieszczęście, cios, smutek, wtedy płaczemy,
bolejemy i skarżymy się, bo to także być m u s i i być powinno, bo to jest jedynie ludzkie,
jedynie zgodne z przyrodzeniem człowieka. Jest czymś szalonym zadawać gwałt tej ludzkiej
naturze; tylko szalony śmieje się w nieszczęściu! Człowiek jest i ma być tylko człowiekiem,
a nie kamieniem, ani aniołem, musi więc stosować się do swojej, ludzkiej przyrody. Musi
w nieszczęściu wypłakać się, wyrozpaczać, wyżalić.
Przytoczona teza poety, uwydatniona na wielu miejscach, broniona jest najwidoczniej
w całej jego dyskusji z filozofią stoicką. Dyskusja ta jest odrzuceniem n i e l u d z k i c h
lekarstw stoickich, a jest na całej linii obroną l u d z k i e g o p r a w a d o p ł a c z u
w n i e s z c z ę ś c i u . Filozofia stoicka potraktowana jest przez poetę jako filozofia
n i e l u d z k a (przede wszystkim Cycero, bo Seneka mówił: seąuere naturam! [łac.
naśladować naturę], gdyż chce wykorzenić ludzkie żądze i frasunki, człowieka zmienić
w anioła, nie czującego ,,wszystkich ludzkich rzeczy”; opiera się na błędzie, na szalonych
„dumach” rozumu, a tutaj trzeba mieć pokorę wobec postulatów i praw żywego życia
i niezmiennej natury ludzkiej. Wobec wymowy życia, wobec niezmiennych praw natury
ludzkiej upada tak samo mądrość epikurejska, upada też ciche, egoistyczne zaufanie w swe
skromne cnoty i liczenie na wyrozumiałość Boga.
Zostaje mus i p r a w o c z y s t e j n a t u r y l u d z k i e j :
Bo mając zranioną duszę,
R a d i n i e r a d p ł a k a ć m u s z ę
i m a m t o p r a w o p ł a c z u .
27
Treny — to obrona ludzkiego prawa do płaczu w boleści. A płacz, to nie „lekka
rzecz”. Kochanowski pokazuje w Trenach, że boleść i cierpienie ludzkie, spowodowane
śmiercią drogiej osoby, m u s i p r z e j ś ć wszystkie naturalne, przyrodzone fazy swoje, tak
samo, jak choroba ciała, a więc: pierwsze impety, nasilenia i opady, aż do samego zenitu,
po czym przychodzi kryzys aż do rekonwalescencji. W utworze czarnoleskiego wieszcza
wyczuwa się doskonale te poszczególne stadia; jak dokładnie np. czuje się
r e k o n w a l e s c e n c j ę duszy poety w końcowej partii Trenów!
A jak leczy się ostatecznie to cierpienie ludzkie? Bunt cierpienia musi się przeistoczyć
w p o k o r ę c i e r p i e n i a (stąd rola religii), a gdy już cierpienie przejdzie wszystkie swoje
okresy: przebolenia, gojenia się, zabliźniania, wydelikaconej rekonwalescencji, to leczy się
c z a s e m i r o z u m e m . Rozum winien nawet uprzedzić leczenie przez czas. Ale ten
r o z u m , to nie jest rozum stoicki, mędrkujący w c z a s i e c i e r p i e n i a , ale rozum ludzki,
n a t u r a l n y , który p o w y b o l e n i u r a n y d u c h o w e j dochodzi do głosu. Każe on (jak
to widzimy w trenie XIX) rozważyć wszystkie l u d z k i e okoliczności i względy, wszystkie
ludzkie musy i przyrodzone nieodzowności, wszystkie, jeszcze możliwe pociechy i dobre
nadzieje, i w ten sposób prowadzi człowieka do ostatecznego opamiętania:
Tego sie, synu, trzymaj, a l u d z k i e przygody
L u d z k i e [po ludzku] noś
— oto wydźwięk końcowy Trenów, nawiązujący ściśle do motta początkowego.
W takim ujęciu rzeczy leży idea generalna, a zarazem najgłębsza istota humanizmu
Trenów. Kochanowski jest tutaj humanistą w sensie wyższym nad swój wiek, jest humanistą
w nowożytnym tego słowa znaczeniu, urobionym dopiero w wiekach następnych,
w znaczeniu najistotniejszym, ponadwiekowym. Człowiek musi żyć po l u d z k u , cierpieć
i radować się po ludzku, musi ulegać m u s o m natury ludzkiej, a kiedy ta natura już pozwoli,
powinien szukać pomocy w świetle naturalnego rozumu. Pewnie, że idea ta tkwiła już
w starożytności, renesans interpretował ją atoli jednostronnie, a podkreśliły dopiero czasy
nowsze. Humanizm Kochanowskiego przypomina też poniekąd humanizm Mickiewiczowski
z Dziadów:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy i w niebie...
[………………………………………]
Bo kto nie był ni razu człowiekiem,
Temu człowiek nic nie pomoże.
Ale czy rozwiązanie takie problemu jest zarazem rozwiązaniem w duchu
chrześcijańskim? Tak się bowiem zwykło dotąd interpretować tren XIX. Pewne analogie
humanizmu Kochanowskiego z Trenów z ogólnym światopoglądem chrześcijańskim dadzą
się wykazać; chrześcijanizm, ukazując człowiekowi szczęście pozaświatowe, każe mu także
niedolę ludzką znosić i cierpieć po ludzku. Analogia ta jednak nie idzie w głąb, a tren XIX
jest raczej wyrazem pewnego kompromisu z chrześcijaństwem.
W Trenach pojawiają się pewne elementy chrześcijańskie (Orszula w niebie między
aniołami; obraz nieba i majestatu Boskiego; Bóg litościwy trenu XVIII), ale zasadniczo
brzmią tu, w odniesieniu do Boga, raczej nuty Dawidowe, starozakonne. Można powiedzieć,
że najprawdopodobniej odzywa się u poety ów oryginalny neostoicyzm Odrodzenia, który
umiał fatalistyczną doktrynę Seneki godzić z wymaganiami dogmatu chrześcijańskiego
i katolickiego. Ostateczne rozwiązanie Trenów może być więc w zupełności aprobowane
ze stanowiska katolickiego dogmatu i katolickiej moralności, chociaż ściśle katolicki punkt
widzenia nie jest bynajmniej podniesiony przez poetę do roli momentu decydującego.
28
Broniąc swej tezy, bronił poeta zarazem swego utworu przed ewentualnym zarzutem
wspomnianej w trenie II „lekkości”. Miarą ważkości utworu jest, wedle niego, nie rodzaj
przedmiotu, dopuszczonego przez reguły poetyki, ale kwestia ustosunkowania się twórcy do
przedmiotu opiewanego, tj. prawda i siła uczuciowa przeżycia, z którego utwór wyrósł.
Wolno mu było opiewać tak długo i rzewnie maleńką Orszulę, bo w bólu naturalnym,
wywołanym jej stratą, była prawda nie mniejsza niż w czyimś bólu po śmierci Juliusza
Cezara. I w tym także (podobnie, jak w rozumieniu humanizmu) sprzeniewierzył się
niepospolity autor Trenów renesansowi i jego przepisom.
Jest w Trenach wiele konwenansu: wiele motywów, form stylowych, reminiscencyj
klasycznych, obowiązujących każdego renesansistę i nieodzownych wprost dla poematu
epicedialnego. Zaznaczyliśmy to już poprzednio. Ale jest też równocześnie, w całej,
niezaprzeczonej pełni, realizm głębokiego przeżycia, z którego urodził się utwór.
Sama postać Orszuli, mimo pewnej konwencjonalnej przesady w przedstawieniu jej
zdolności poetyckich, jawi się przed nami, jak żywa. Widzimy rumianą, uśmiechniętą
twarzyczkę trzyletniej dziewczynki, jej włoski kręcone, poznajemy jej zalety, zwyczaje,
zabawy i figielki dziecinne; poeta ukazuje ją nam żywą, całą w ruchu, w różnych porach dnia
i sytuacjach: jak rano przychodzi, w koszulinie białej, na pół rozespana, „po paciorek”
do rodziców, jak potem biega, kręci się i milutko swawoli po całym domu, jak wybiega
naprzeciw ojca, jak przyśpiewuje sobie, szczebioce, składa dziecinne jakieś rymy; to znowu
bawi się w wielką pannę, naśladując starszych, czy w małą gospodynię, co to niby wyręcza
matkę w pracy i nosi przy sobie jej wielkie klucze; widzimy jej słodkie pieszczoty
z rodzicami, jej pocieszne minki, a na wieczór znowu pożegnanie z rodzicami i wdzięczny
paciorek. Znamy nawet jej sukienki i stroiki.
Atmosfera dworku czarnoleskiego zaznaczona jest także wyraźnie kilku realistycznymi
rysami: ojciec, postać matki, uchwycona w jakimś bolesnym, duchowym profilu kult babki-
sędziny, jakaś służba, jakieś pokoje, kąty, sprzęty... Czujemy wreszcie w tym na pozór
ogólnoludzkim utworze pewne tło polskie, jakiś sztafaż wiejsko-czarnoleski. Częste
wzmianki o słowikach i śpiewie ptasząt, porównania i metafory o polu, żniwach, kłosach,
kwiatach, o słońcu, o śniegach topniejących, o porach dnia i nocy, a dalej ustęp o niańkach
i kołysankach, o małżeństwie, posagu, fukaniu mężowym, o jasyrze tatarskim itd. — to jakieś
ułamki życia polskiego, jak drobne klejnociki jakieś przebłyskujące, tu i ówdzie, w utworze.
Ludowym tonem polskim, rytuałem żałobnych chłopskich narzekań pobrzmiewają wreszcie
treny VII, a po części i VIII.
Utwór humanistyczny, dostosowany ściśle do wymagań tej czy tamtej poetyki, chociaż nie
bez pewnych odchyleń, powiadają jedni Utwór humanistyczny, dostosowany ściśle do wymagań tej czy tamtej poetyki, chociaż nie bez
pewnych odchyleń, powiadają jedni; naśladownictwo starożytności — radzi by udowodnić drudzy;
a byli i tacy, co kruszyli kopie o całkowitą oryginalność Trenów, wywodząc je, prawie
że w zupełności, z samej tragedii poety-ojca i z samorodności jego talentu. Zajęliśmy w tej sprawie
stanowisko pośrednie, odpowiadające, zdaniem naszym, najbardziej rzeczywistości.
Zakończymy słowami znawcy literatury antycznej, wypowiedzianymi o Trenach: „że utwór to nie
tylko wyższy poetycznie i artystycznie od epicediów rzymskich, ale wyższy od c a ł e j l i r y k i
r z y m s k i e j”; „że cichą prostotą i szlachetną wielkością” przypomina chyba „arcydzieła sztuki
greckiej z epoki najdoskonalszej” [Tadeusz Sinko, z wstępu do wyd. Trenów w BN, I.1, Kraków
1919]. Świadectwo to niemałej wagi! Jest w arcytworze Jana Kochanowskiego coś, co góruje —
w tym rodzaju poezji — ponad dawnością i współczesnością, coś, co stanowi o jego uroku
i sugestywności, niewyczerpanej do dzisiaj. Jakiś pierwiastek cudowny, tajemniczy, wymykający się
często spod szkiełek badacza!
Szukać go trzeba „w głębiach geniuszu poety i w tej prawdzie przeżycia, która współcześnie biła
może jeszcze z niektórych wierszy Sępa, z kazań Skargi i z niektórych żarliwych uniesień naszych
pisarzy religijnych obu walczących obozów.
29
Stanisław Łempicki
Jan Kochanowski
(czytanka w przedwojennym podręczniku szkolnym „Między dawnymi a nowymi laty.
Czytania dla II klasy gimnazjum”, Lwów 1938)
Z skromnej, prawie nieznanej rodziny ziemiańskiej, z cichego szlacheckiego dworu
w Radomskiem wyszedł w świat polski ten, którego nie tylko współcześni nazywali „kochaniem
wieku swego”, ale i potomność okrzyknęła królem staropolskich poetów.
Dzieciństwo Jana Kochanowskiego i pierwsze lata jego młodości spędzone na naukach są
również jakby przykryte mgłą. W domu było sporo rodzeństwa (bo z czasem aż jedenaścioro), toteż
nie dziwne, że zdolnego 14-letniego chłopca (urodził się w 1530 r.) wyprawiono czym prędzej
z sycyńskiego dworu na studia do Krakowa, aby dobijał się kariery, prawdopodobnie duchownej.
Kiedy w 1544 r. zapisywał się w matrykuły sławnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, Polska
była już na nowych drogach kultury. Złociły się w stołecznym Krakowie świetne zygmuntowskie
czasy; renesans i humanizm, modne prądy, płynące z Włoch poza Alpy, dotarły już dawno do stolicy
Polski i do wyższych sfer polskiego towarzystwa. Na Wawelu wznosiły się nowe budynki
projektowane przez architektów włoskich, zdobione przez renesansowych rzeźbiarzy i malarzy; życie
towarzyskie, obyczaje, stroje doznawały dziwnej odmiany; zajmowanie się piękną literaturą rzymską
i grecką, podziw dla ideałów obywatelskich i życiowych starożytności stawały się udziałem coraz
liczniejszych Polaków. I w stare mury uniwersytetu wstąpił nowy duch, chociaż nie bez walki
z przedstawicielami średniowiecznego kierunku. Cycero i Wergili, Liwiusz i Horacy, i mnodzy inni
pisarze antycznego świata nęcili ku sobie uwagę studentów, a ten i ów marzył tylko o tym, aby
wyrwać się choćby na krótki czas do Włoch, kolebki renesansu, i tam u samych krynic starożytnej
kultury pokrzepić swój spragniony wielkich rzeczy umysł. Innych, prócz starożytności, zaciekawiały
jeszcze „nowinki” reformacyjne, wielkie spory religijne toczące się od kilkunastu lat w Niemczech,
Francji czy Szwajcarii. Podróż zagraniczna, peregrynacja w nieznane ziemie Południa i Zachodu
mogła jedynie nasycić wszystkie te tęsknoty i ambicje.
Takim peregrynantem, zdążającym pod słoneczne niebiosa Italii, stał się niebawem Jan
Kochanowski. Trochę za pieniądze uzyskane od rodziny, trochę za poparciem księcia pruskiego
Albrechta, na którego dworze w Królewcu przebywał, udał się w 1552 roku do Włoch,
na uniwersytet w Padwie, który nazywano wtedy targowiskiem wszelkiej wiedzy i ulubioną szkołą
Polaków. U najlepszych profesorów uczył się tutaj, zgłębiał z entuzjazmem dzieła pisarzów
klasycznych, szczególnie pilne studia poświęcając poezji łacińskiej, greckiej i włoskiej. Poezja
wysuwała się na pierwsze miejsce. Bo chociaż nic pewnego nie wiemy o pierwiosnkach jego
poetyckiej twórczości w kraju, to jednak przypuszczać wolno, że muza poezji towarzyszyła mu już
od wczesnej młodości i światełko geniuszu zapalała nad jego czołem.
Do Włoch wracał w krótkich odstępach aż trzy razy, zawsze z tą samą radością i żądzą wiedzy;
poznał atoli w dłuższej podróży także Francję, włócząc się po niej w towarzystwie jednego
z współuczniów. Włochy — jak się to u innych zdarzało — oddziałały decydująco na jego twórczość
poetycką; nie uczyniły z niego poety, bo urodził się nim na swym radomskim spłachciu ziemi,
ale pasowały go na artystę, zapoznały go z tajemnicami poetyckiej sztuki. Na ziemi italskiej
rozśpiewała się lutnia Jana Kochanowskiego już na dobre; tylko że piękne jej tony nie były jeszcze
tonami swojskimi, chociaż nieraz ludzi polskich i ich sławę miały na celu. Pisał tutaj po łacinie. Jego
łacińskie elegie, naśladujące poetów rzymskich, opiewały piękność czarującej Włoszki, w której się
kochał; jego krótkie epigramaty (wierszyki ulotne, okolicznościowe), także łacińskie, były odblaskami
przygód i wrażeń doznawanych przeważnie na obcej ziemi.
Kiedy około roku 1560 wrócił Kochanowski po wieloletnich studiach do ojczyzny, był
człowiekiem wysoce wykształconym i pięknie upolerowanym; sława jego jako poety przyszła
do Polski jeszcze wcześniej, przyniesiona przez padewskich kolegów. Przed takimi jak on
„padewczykami” ścieliła się zwykle w kraju kariera dworska. Bo zdawało się ludziom wtedy, że tylko
u dworu króla lub jakiegoś wielmoży, wśród umysłowej elity społeczeństwa, wśród dworskich czy
wielkomiejskich spraw i zabaw, może rozkwitać dogodnie kwiat poezji i nauki.
30
Przystał tedy młody poeta najpierw do magnatów Firlejów, to znowu do Tarnowskich, zapoznał
się również z możnymi politykami, biskupem Filipem Padniewskim i podkanclerzym ks. Piotrem
Myszkowskim, którzy go otoczyli opieką — aż dostał się na dwór Zygmunta Augusta. Tytuły
aulicus (dworzanin), a potem secretarius (sekretarz) Sacrae Regiae Maiestatis miały mu dodać
osobistego blasku i ułatwić życie; wszakże jaki taki jurgielt, stół i dworzańską izdebkę w gmachach
wawelskich miał zapewnioną.
Po pierwszym studenckim i podróżniczym okresie żywota Kochanowskiego rozpoczynał się
teraz okres drugi, dworski. W tych to latach, leżących mniej więcej na przestrzeni dat 1560 do 1570
r., twórczość poetycka naszego padewczyka rozwinęła swoje loty, wzbogaciła się nowymi tematami,
udoskonaliła swoją formę. Przede wszystkim jednak zaczęła przeistaczać się z łacińskiej w polską,
narodową. Wprawdzie i teraz, i do końca życia nie porzucił poeta lutni łacińskiej pisząc dalej elegie,
różne wysokolotne ody i drobne fraszki łacińskie — ale równocześnie, i to z całą przewagą, zwrócił
się do tematów polskich i do języka narodowego.
Myślano dawniej, że naśladował w tym Francuzów lub Włochów. Niezgodne to z prawdą. Nie
wzór obcy, ale dusza polska, ziemia polska i otoczenie swojskie uczyniły z Kochanowskiego-
humanisty potężnego piewcę narodowego. Dawne elegie i epigramaty przemieniały się teraz w polskie
„Pieśni” i „Fraszki”, w całe cykle i księgi tych utworów. Zamykał w nich poeta zarówno własne
radości i cierpienia, wzloty religijne i refleksje filozoficzne, jak i tysiączne wrażenia z życia
dworskiego, politycznego i wojennego Polski, z przygód swoich i zabaw z towarzyszami. W „Pieśni o
dobrodziejstwach Boga” sławił potęgę Stwórcy w polskiej przyrodzie; „Pieśń o potopie” napisał
patrząc na arrasy wawelskie przedstawiające sceny potopu; tak jak później „Pieśń o spustoszeniu
Podola” wyrwała mu się z duszy na wieść o napadzie tatarskim i żałosnym jasyrze kresowej ludności.
W „Fraszkach” iskrzył się znowu dowcip i humor, uwieczniały się pyszne scenki z życia (np. fraszka
„O doktorze Hiszpanie”), a często i łza zaświeciła nad grobem bliskich osób. „Pieśni” i „Fraszki”
to najbardziej osobiste utwory poety, w które „kładł on wszytki tajemnice swoje”.
Ale muza Kochanowskiego była w okresie dworskim tak czynna, że starczyło jej natchnienia
i na inne tematy. Pisał więc poeta nowelki wierszowane, tworzył okolicznościowe poematy polityczne
(np. „Zgoda” i „Satyr”) wytykając otwarcie wady narodowi, uświetniał uroczystości publiczne
(„Proporzec” na hołd pruski w 1569 r.); opisywał nawet wierszem w zajmującym utworze, jak należy
grać w szachy („Szachy”). Rozmyślał o napisaniu wielkiego poematu epickiego na cześć rodziny
Jagiellonów.
Życie na dworze było urozmaicone i barwne, chociaż nie pozbawione przykrości i rozczarowań.
Jeździł sobie poeta z dworem królewskim po całej Polsce, to znowu jako dworzanin odwiedzał
w królewskich interesach senatorów, nieraz znaczną część roku spędzając na rozjazdach i miłych
gościnach u szlachty. W czasie wyprawy wojennej przeciw Moskwie pod Radoszkowice w 1568 r.,
leżąc w polu w obozie, patrzył nocą w niebo roziskrzone od gwiazd.
Niejedną serdeczną, nigdy niezapomnianą chwilę przeżył z towarzyszami-humanistami przy
książce i lutni, na literackich biesiadach u swoich opiekunów: Padniewskiego i Myszkowskiego,
Mikołaja Mieleckiego, wojewody Firleja czy Krzysztofa Radziwiłła. Niejeden „dzban pisany” pełen
wina lub miodu został wychylony przy stole lub kominku na odpędzenie „melankolii”.
* * *
Lecz życie dworskie, mimo swojej różnorodności i mieniących się kolorów, nie potrafiło
na dłuższy czas zadowolić człowieka tej miary co Kochanowski. Męczyło go i nudziło; drobnymi
swoimi sprawami i uciechami odwodziło go od pracy literackiej, której program zakreślił sobie
niegdyś dosyć szeroko. Zresztą z biegiem lat odzywał się w Kochanowskim jakby najpierwotniejszy
polski instynkt: tęsknota szlachcica ziemianina do ziemi, do własnego domu i kawałka roli, a nade
wszystko do wolności osobistej i niezawisłości duchowej. Marzył mu się taki ideał jak jego
ulubionemu poecie rzymskiemu Horacemu lub starożytnym filozofom ze szkoły stoickiej:
Kto ma swego chleba,
Ile człeku trzeba,
Może nic nie dbać o wielkie dochody,
O wsi, o miasta i wysokie grody!
Ten pan, zdaniem moim,
Kto przestał na swoim.
31
Nie pragnie poeta bogactw, ani zaszczytów dworskich, ani godności duchownych, które mu
ofiarowywano (był przecie de nomine [z tytułu]) proboszczem poznańskim i zwoleńskim —
bo wystarczy mu piękny zawód ziemiański odziedziczony po ojcach, spokój sumienia i „dobra myśl”,
najmilszy człowieka towarzysz. Fortuna ludzka jest niepewna — filozofował poeta; nic nas nie minie,
co przeznaczone jest od Boga.
Serca nie zleczą żadne złotogłowy.
Żaden skarb troski nie wybije z głowy.
Poprzestańmy tedy na małym, na „chudobie”, a „ogarnąwszy się w własną cnotę” żyjmy
dla poezji i dobrej sławy u ludzi. Albowiem:
Cnota skarb wieczny, cnota klejnot drogi,
Tegoć nie wydrze nieprzyjaciel srogi,
Nie spali ogień, nie zabierze woda;
Nad wszytkim inszym panuje przygoda.
Z takimi hasłami na ustach opuścił Jan Kochanowski dwór królewski i ku wielkiemu żalowi
swych dworskich towarzyszy przeniósł się na stałe do wioski Czarnolasu koło Radomia, którą
otrzymał niegdyś w dziale majątkowym po rodzicach. Ożenił się niebawem z czarnobrewą Dorotą
Podlodowską, do której już dawniej pisał śliczne pieśni polskie i łacińskie; dochował się licznej
rodziny, samych córek (aż sześciu), gdyż syn-pogrobowiec urodził się już po jego nagłej śmierci.
Gospodarzył tutaj, z włodarzami i ekonomami gwarzył, z ludem wiejskim, z jego obyczajem
i pieśnią się zżył. Poświęcił się cały wzorowemu życiu rodzinnemu, rolnictwu i poezji. Był szczęśliwy
i spokojny jak nigdy przedtem. Z okien czarnoleskiego dworu patrzył, jak żyje przyroda, jak czyni się
na świecie wiosna i zima; wsłuchiwał się w głosy świerszczów polnych, w szumy zbóż i niedalekiej
Wisły, w proste tony fujarek pastuszych. Latem siadywał pod ulubioną lipą czarnoleską, której szelest
dawał mu natchnienie w twórczości, jak niegdyś stare dęby wieszczom greckim. Tylko czasem
otwierały się dla obcych jego ramiona, gdy mili goście z sąsiedztwa, a zwłaszcza z Krakowa,
ze dworu, przybywali w jego ustronie. Wtedy odżywały dawne wspomnienia padewskie
i krakowskie...
Ustatkował się wielki poeta, a jego geniusz wśród tej ciszy natury i ciszy sumienia doszedł
do swojej pełni najwyższej.
* * *
Mógłby ktoś potępić Kochanowskiego za takie odsunięcie się od świata, a — zdawałoby się —
i od spraw publicznych, które wtedy Polskę nurtowały, a nieraz nawet nią wstrząsały. Niewątpliwie
było w jego zachowaniu się coś z tzw. „kwietyzmu” ówczesnej szlachty polskiej, która wolała
wygodnie gospodarzyć na wsi, nie podlegać nikomu i mieć „święty spokój”, aniżeli wojować
z wrogiem lub „tracić czas” na obowiązki publiczne. Ale byłoby to ubliżeniem dla wielkiego poety,
gdybyśmy zestawiali go z takim przeciętnym szlachcicem-kwietystą. Kochanowski był wielkim
pisarzem i miał poczucie, że poezja jego — to służba narodowa, służba dla polskiej kultury. A zresztą
i w swoim Czarnolesie nie potrafił odciąć się całkowicie od zagadnień polskiego życia publicznego.
Nie przyjął ofiarowywanej mu kasztelanii połanieckiej poprzestając na najbardziej pokojowym
urzędzie wojskiego (sandomierskiego), ale wyjeżdżał do Krakowa i Lublina na sejmy, na pola
elekcyjne, stykał się z ludźmi, zabierał głos.
Hetman Jan Zamoyski, zaprzyjaźniony z poetą, również padewczyk i pisarz, pozyskał lutnię
Kochanowskiego dla sławy trzeciego padewczyka, Batorego, i uczynił Jana z Czarnolasu jakoby
nadwornym poetą królewskim. Wspaniała „Odprawa posłów greckich” Kochanowskiego, pierwsza
tragedia klasyczna napisana po polsku, a wystawiona w 1578 roku w Ujazdowie pod Warszawą,
chociaż mówiła o Grekach i Trojańczykach, miała na celu poprawę polskiej młodzieży i polskiego
społeczeństwa; gorącymi słowy nawoływała naród do obrony państwa przed grożącym
nieprzyjacielem. Pieśni i ody Kochanowskiego, pisane już w Czarnolesie, różne utwory łacińskie
i polskie wtedy powstałe — dźwięczą serdecznymi tonami patriotycznymi i uwielbieniem
dla rycerskiego króla.
32
Okres czarnoleski życia i twórczości poety (1570—1584) wydał atoli jeszcze trzy utwory, które
związane są silnie z trzema tematami n a j b l i ż s z y m i wtedy poecie: z Bogiem, rodziną i wsią
polską.
Zebrało się raz towarzystwo czarnoleskie w upalny wieczór czerwcowy, świętojański, przy
ludowym obrzędzie „sobótki”, wśród śpiewów i tańców dziewcząt wiejskich. I oto z przeżyć tego
wieczoru powstała delikatna, pełna rzewnego liryzmu „Pieśń świętojańska o sobótce”, w której poeta
zanucił pochwałę wsi polskiej, w dusze ludu polskiego zaglądnął, o jego doli i niedolach się
rozśpiewał. Poemat ten pachnie polską ziemią i zbożem.
Jeśli „Sobótka” zagrana była jakby na ligawce pastuszej lub wiejskiej kobzie, to w potężne
organowe tony uderzył Kochanowski w tym wielkim poemacie swoim, który stanowi najwyższy
wierzchołek jego twórczości, tj. w „Psałterzu Dawidowym” (1578). Wprawdzie poeta jest tu tylko
tłumaczem wspaniałych pieśni religijnych żydowskiego króla-poety (przekładał je zresztą z łaciny),
ale w przekład ten włożył całą gamę uczuć swej głęboko religijnej duszy i zagrał na wszystkich
po kolei strunach tego instrumentu. Jego geniusz poetycki zajaśniał w całej swojej okazałości.
A polskie usta podjęły te psalmy Dawidowe poprzez wszystkie nasze ziemie i wieki i śpiewają je
do dzisiaj w świątyniach Pańskich.
Śpiewają, choć nie wiedzą często, kto jest twórcą tych pieśni — a to jest właśnie największy
tryumf poety. Komuż z nas od dzieciństwa nie jest znany psalm „Kto się w opiekę”, śpiewany niegdyś
wśród nocnych trwóg po dworach i chatach polskich, gdy łuny na niebie zapowiadały bliskość
tatarskiego zagonu?...
Praca wieloletnia nad „Psałterzem” dała Janowi z Czarnolasu poczucie bliskości Boga i nauczyła
go szukać pociechy w wierze we wszelkich przeciwnościach żywota. Było to wielkim szczęściem
dla poety. Wkrótce bowiem (około 1580 r.) uderzył w szczęśliwy dwór czarnoleski ciężki dopust
Boży. Zmarła na zarazę najukochańsza córeczka poety, malutka Urszula, dziecko o niezwykłych,
przedwcześnie rozkwitłych zdolnościach. „Safoną słowieńską”, „dziedziczką swojej lutni” nazywał ją
Jan z Czarnolasu, gdyż okazywała talent poetycki już w drobnych swoich latkach. Ból poety zawarł
się teraz w „Trenach”, wzruszającym utworze żałobnym, poświęconym małej Urszuli. W Polsce
ówczesnej panowały jeszcze — mimo wpływów Zachodu — surowe obyczaje, a roztkliwianie się
nad trumienką dziecinną uchodziło za rzecz niegodną mężczyzny i błahą. Ojciec z Czarnolasu poszedł
jednak — jak to zawsze czynił w życiu — nie za głosem tradycji czy mody — ale za głosem swego
ludzkiego serca. Wyśpiewał swą żałość i ból i rozpacz w sposób naturalny, a tak szczery,
że i dzisiejszy ojciec nie mógłby tego uczynić inaczej. Pierwszy w Polsce napisał utwór poświęcony
w całości dziecku i rodzicielskiej miłości do dziecka.
A jak głębia i prawda wiary uczyniła „Psałterz” Kochanowskiego utworem nieśmiertelnym,
tak prawda ludzkiego bólu zapewniła „Trenom” wartość nigdy nie przemijającą.
„Treny” kończą się złożeniem ojcowskiej boleści u stóp Najwyższego i jakby pewnym
uspokojeniem się ojca-poety. Lecz cios głęboki, który sercu Kochanowskiego zadała śmierć
najdroższej istotki, nie dał się już zabliźnić; zwłaszcza że los nie szczędził i dalszych ciosów.
Kiedy szwagier poety, Jakub Podlodowski, który wyjechał na zakupno koni dla króla do Turcji,
zabity został w drodze przez opryszków, zerwał się chory już poeta z swego wiejskiego kąta i podążył
na sejm do Lublina, by zanieść skargę przed królewski majestat. Tutaj, tknięty apopleksją,
na pokojach królewskich zakończył życie 22 sierpnia 1584 r., licząc zaledwie lat 54.
Zapanowała żałoba nie tylko w Czarnolesie, gdy przyszła wieść o zgonie. Cała Polska odczuła,
że z tą chwilą uczyniła się jakaś dotkliwa wyrwa w duchowej dziedzinie narodu. Zabrzmiały żałosne
treny, podobne tym, jakie niedawno wieszcz czarnoleski pisał na zgon swej córki.
Z jednego przecież nie zdawano sobie jeszcze wówczas sprawy: że Jan Kochanowski był nie tylko
królem poetów polskich renensansowej doby, lecz równocześnie j e d n y m z n a j w i ę k s z y c h
p o e t ó w c a ł e g o ó w c z e s n e g o ś w i a ta. Ten pisarz narodowy, który stworzył swoim talentem
poezję artystyczną w języku polskim — to zarazem najbardziej europejski z naszych pisarzy XVI
wieku. Wolno i trzeba postawić go obok Szekspira, bo tylko jemu jednemu nie dorównał. Ocenili to
dopiero potomni.
33
Stanisław Łempicki
Opiekunowie kultury w Polsce, Lwów 1938
[Fragment o Janie Zamoyskim]
Od czasów najdawniejszych, odkąd tylko ludzkość zaczęła wkraczać na tory cywilizacji, stało się
zwyczajem, że m o ż n i l u d z i e lub wpływowe instytucje roztaczały opiekę nad dziedziną kultury
duchowej i nad tymi, którzy tę kulturę wytwarzali. W starożytności takimi opiekunami kultury, a więc
nauki, literatury, sztuki, szkolnictwa — byli znakomici mężowie i władcy. W średnich wiekach objął
opiekę nad królestwem ducha Kościół katolicki. W stuleciach następnych, kiedy Europa znowu się
zeświecczyła, wróciło to opiekuństwo, jak dawniej, do królów i dworów, do magnatów świeckich
i duchownych; zainteresowało się nim nawet rosnące we wpływy mieszczaństwo. Dopiero czasy
najnowsze, mianowicie wieki XIX i XX. odebrały możnym jednostkom wyłączny niemal przywilej
opiekowania sio kulturą, a nałożyły ten obowiązek przede wszystkim na p a ń s t w o, powołując
równocześnie do ofiarności szersze sfery społeczeństwa. Dzisiaj nie brak wprawdzie również ludzi
możnych, łożących ofiarnie na pewne cele naukowe, popierających swoimi wpływami i pieniędzmi
różne przedsięwzięcia badawcze, literackie i artystyczne — ale są to już objawy coraz rzadsze.
Zasadniczo należą te sprawy do p a ń s t w a i ono jest — jakby z urzędu — pierwszym
i najwpływowszym orędownikiem spraw kultury narodowej; społeczeństwo w miarę możności
przychodzi państwu z pomocą. […]
Dopiero epoce O d r o d z e n i a , tj. renesansu i humanizmu (głównie w XV i XVI w.)
przypisać należy zasługę wskrzeszenia dawnego mecenatu kulturalnego na niewidzianą
od wieków skalę. Wraz z odnowieniem się ludzkości w tej epoce, wraz z odżyciem kultury
i literatury starożytnej (najpierw rzymskiej, polem helleńskiej) powstało z martwych
opiekuństwo kulturalne takie, jakie było za Augusta i Mecenasa. Wskrzesły także wszystkie
formy, zwyczaje, słowem cały rytuał rzymski dawnego mecenatu. […]
Jak jednak Piotr Tomicki był reprezentatywną postacią mecenatu duchownych, tak na
czoło świeckich protektorów kultury wysunął sic w 2-giej połowie XVI w. sławny kanclerz
i hetman Jan Za m o y s k i. Batory interesował się historią i sprawami wojennymi:
wszystkie inne dziedziny kultury duchowej skupiały się dokoła Zamoyskiego i jego
wspaniałego
dworu w Zamościu; zresztą był on także inspiratorem Batorego (który był obcym
w Polsce) w wielu sprawach kulturalnych. Jan Zamoyski wygląda istotnie na gruncie polskim
jak jeden z florenckich Medyceuszów. Najpierw chciał pchnąć Uniwersytet Krakowski
na europejskie tory; kiedy mu się to nie udało, pragnął powołać do życia w Krakowie (razem
z Batorym) ogromny zakład naukowy, na wskroś humanistyczny, na wzór paryskiego Collège
Royal i zapełnić jego katedry światowymi uczonymi. Skoro i ten plan dalekosiężny
rozprysnął się jak marzenie, założył wreszcie Zamoyski, sam jeden, człowiek prywatny,
nowy polski uniwersytet w Zamościu (tzw. „Akademię Zamojską” w 1591 r.), w którym
34
chciał kształcić synów szlacheckich na światłych, karnych i wzorowych obywateli, a tzw.
ziemie ruskie (Ziemię Czerwieńską, Chełmszczyznę) silniej kulturalnie zespolić z resztą
Rzeczypospolitej.
Sam wykształcony w Padwie, sam pisarz (napisał ciekawą książkę „O senacie
rzymskim” i inne prace) stał się szlachetnym opiekunem wszystkich prawie tych, którzy
w ówczesnej Polsce piórem na sławę własną i ojczyzny zarabiali. Na jego renesansowym
dworze przebywało stale wielu poetów, uczonych, literatów; przy Akademii istniała
drukarnia uniwersytecka, wydająca kosztem hetmana nie tylko podręczniki szkolne,
lecz także poważne dzieła naukowe, statuty praw, utwory poetyckie i historyczne. Znaną jest
przyjaźń Zamoyskiego z Kochanowskim, dzięki której powstała „Odprawa posłów greckich”,
wystawiona na teatrze podczas ślubu wielkiego mecenasa z Radziwiłłówną. Najbliższym
klientem Zamoyskiego był znakomity poeta lwowski XVI i XVII w. Szymon Szymonowic,
autor „Sielanek” i wysoko cenionych poematów łacińskich; współdziałał on z kanclerzem
przy zakładaniu Akademii w Zamościu, był jego zaufanym doradcą w sprawach literackich
oraz wychowawcą jego jedynaka Tomasza. Ponadto był hetman protektorem wspomnianego
już przedtem wybitnego historyka Reinholda H e i d e n s t e i n a; on go jakby odkrył,
polecił Batoremu, a co więcej współpracował z Heidensteinem w tworzeniu jego dzieł
historycznych; był po prostu ich współautorem.
Prócz tych trzech najwybitniejszych w stosunkach z Zamoyskim pozostawali: Sebastian
Klonowic, autor „Flisa”, historyk i poeta Joachim Bielski, wielu filologów, lekarzy,
prawników; co zaś najciekawsze cały szereg nieraz pierwszorzędnych uczonych i pisarzy
zagranicznych (Włochów, Niemców, Francuzów, Anglików) uważał go za swego mecenasa,
prowadził z nim korespondencję, ofiarowywał mu swoje dzieła, sławił go przed światom,
otrzymując równocześnie od „polskiego Medyceusza” dary w pieniądzach, złotych medalach,
futrach czy innych kosztownych przedmiotach.
Znane są np. stosunki Zamoyskiego z wielkim włoskim filologiem Karolem Sigonio
(który był niegdyś jego nauczycielem w Padwie), z filozofem i filologiem belgijskim
światowej sławy Justusem Lipsiusem, z genialnym twórcą prawa międzynarodowego
Holendrem Hugonem Grotiusem, czy takimi ozdobami europejskiego humanizmu jak
Włoch Scaliger lub Francuz Casaubon. Mecenat Zamoyskiego o tak wielkim zasięgu
przysparzał polskiemu imieniu rozgłosu i stawiał nas w jednym rzędzie z przodującymi
narodami Europy.
A jak ciepły i serdeczny był stosunek hetmana do Akademii i jej studentów! Bywał tam
hetman na lekcjach, sam egzaminował uczniów, a nawet podczas wypraw wojennych kazał
sobie posyłać do obozu wypracowania pisemne uczniów, przeglądał je i robił uwagi. Wielu
młodych ludzi wysyłał za granicę, do Włoch i Francji, dawał im stypendia, interesował się
każdym ich krokiem. Był takim entuzjastą swojej Akademii i jej kulturalnej pracy, że kiedy
go raz zapytano, dlaczego na swym dworze nie utrzymuje tak wielkiej kapeli, jak inni
magnaci, odpowiedział: „Najmilszymi moimi muzykami są profesorowie Akademii,
a drukarnia najsłodszym instrumentem”.
Myślałby może ktoś, że ten opiekun nauki, literatury i szkolnictwa nie miał już czasu
i ochoty na opiekowanie się np. sztuką. Otóż i tą dziedziną kultury interesował się Zamoyski
żywo. Popierał architektów, malarzy i rzeźbiarzy, sprowadzał kosztowne obrazy dla kościoła
w Zamościu, a dla siebie kobierce flandryjskie i inne dzieła sztuki. Przecież jego tworem jest
piękny, renesansowy Zamość z swoim rynkiem, ratuszem, pałacem i kolegiatą (kościołem) –
ten Zamość, który budowali Włosi na podobieństwo Padwy, a który może być słusznie
nazwany „małym Krakowem”.
Postać hetmana Zamoyskiego, największego przed królem Stanisławem Augustem
Poniatowskim polskiego protektora kultury, zamyka najbujniejszy okres polskiego mecenatu
– okres renesansowy.
35
Stanisław Łempicki
Mecenat Wielkiego Kanclerza. Studia o Janie Zamoyskim
(z serii „Klasycy historiografii”, Warszawa 1980)
3. STARANIA O PIERWSZE GRONO NAUCZYCIELSKIE
Rola Szymonowicza i jego starania o grono nauczycielskie — Pierwsi trzej profesorowie — Z kim
jeszcze pertraktowano? — Korespondencja wybrańców z kanclerzem — Ursinus, Stamigel
i Stefanides targują się o warunki
Sprawa pozyskania i złożenia pierwszego grona nauczycielskiego dla gymnasium
w Zamościu nie postępowała tak łatwo, jak to sobie może hetman w pierwszej chwili
wyobrażał. Szymonowicz czy to nie zajął się tym zaraz za pierwszym wezwaniem, czy też nie
mógł tak szybko trafić na odpowiednich kandydatów, dość że w czerwcu tegoż roku 1593
posłał mu Zamoyski pewnego rodzaju urgens i polecił zasięgnąć rady Jana Szczęsnego
Herburta.
„Tu do domu przyjechawszy — pisze wówczas hetman — i jako tako łeb sobie
z sejmowych kłótni wyspokoiwszy, zaś myśl mię trahit do obmyślania tu w ojczyźnie mej
kościelnych i szkolnych rzeczy, w których bez rady i ratunku WMci, abym co miał wskórać,
trudność niemały baczę. O ingenia barzi, niżem mniemał, w Polsce trudno. Proszę tedy, racz
WM. i sam o tym pomyśleć, i zrozumieć Jego M. Pana Jana Szczęsnego Herburta, a mnie co
rychlej oznajmić”. I sam hetman poszukiwał więc widocznie profesorów bez rezultatów,
skarży się bowiem przed poetą, na brak talentów w Polsce.
Dopiero w lecie 1593 r. zabrano się energicznie do dzieła. 30 sierpnia tegoż roku
wystawia Zamoyski pełnomocnictwo „sługom swym, Szymonowi Simonidesowi
i Krzysztofowi Dłuskiemu”, wyjeżdżającym do Krakowa po ingenia dla szkoły zamojskiej.
Jednocześnie wystosowuje list do Uniwersytetu Krakowskiego z prośbę o odstępienie nowej
uczelni niektórych mistrzów tamtejszych, wedle uznania pełnomocników hetmańskich.
W kilkanaście dni potem składa Szymonowicz hetmanowi raport z wyników swych starań;
oznajmia, że znalazł już trzech profesorów, gotowych przybyć „bez omieszkania” do
Zamościa, mianowicie: Jana Ursyna, Wawrzyńca Starnigela i Melchiora Stefanidesa
(Stefanowicza).
Świadectwo, jakie im poeta przed swoim mecenasem wystawił, brzmiało wcale
pochlebnie: „Ingenia piękne, pracowite, stateczne, w oboim języku biegłe, czytania jeśli nie
nazbyt wielkiego, wszakże nie owszem skąpego, k’temu powolne i jako dostatki, tak
i niedostatki swe, do siebie baczące. Mam otuchę, że za podawaniem dobrej drogi niedługo
ad perfectionem aliquam (do niejakiej doskonałości, perfekcji) będę mogły przyjść, i pióro
po wielkiej części wolne i nieżadne maję.”
W rzeczywistości tylko jeden Ursinus-Niedźwiecki wybił się później zdolnościami
i pracowitością, dwaj inni byli uczonymi bez większego znaczenia, nie wyrastającymi ponad
prze ciętną miarę, chociaż zrazu chęci jak najlepszych. Niedźwiecki, z łacińska przezwany
Ursinem, i Stefanowicz, przerobiony na greckiego Stefanidesa, obaj pochodzili ze Lwowa
i należeli do koła znajomych Szymonowicza. Zwłaszcza Ursinus (ur. około 1562 r.)
wychowanek znakomitej w swoim czasie lwowskiej szkoły miejskiej, a następnie
Krakowskiej Akademii, później rektor szkoły lwowskiej, wreszcie magister artium i doktor
filozofii krakowski, od lat był już zaprzyjaźniony z poetą; właśnie w r. 1592 wydał on był
obszerny gramatykę metodyczną języka łacińskiego w 4 księgach, która mimo tego, że krótko
zbywa składnię, a zbyt szczegółowo rozwleka część fleksyjną, słusznie uchodzić może
36
za dzieło na owe czasy niepospolite. „Oparcie się na stosunkowo szerokiej podstawie
literatury gramatycznej, objaśnienie reguł przykładami z licznych pisarzy rzymskich
i humanistycznych, częste przeprowadzanie analogii z językiem greckim i nader rozległe
uwzględnienie języka polskiego — oznaczały duży postęp w danym kierunku.” Jako wybitny
filolog i autor w tym zakresie mógł więc przedstawiać Ursinus pożądany nabytek dla młodej
szkoły, gdyby z pracy jego umiano odpowiednio korzystać.
Melchior Stefanides, doktor filozofii, jak również trzeci z wybrańców Szymonowicza,
Wawrzyniec Starnigel, dr filozofii, chociaż także utytułowani, nie mieli jeszcze za sobą
poważniejszej kariery literackiej: obaj byli dotąd, podobnie jak Ursyn, docentami Akademii
Krakowskiej i stamtąd to ściągnąć chciał ich lwowski poeta do Zamościa.
Prócz tych trzech, traktował jeszcze Szymonowicz z innymi. I tak była widocznie mowa
o pozyskaniu Andrzeja Schoneusa, krakowskiego „kolegi mniejszego”, dosyć głośnego
filologa i poety-panegirysty, skoro Szymonowicz donosi w tym samym raporcie kanclerzowi:
„Schoneus i odmawia, i nie odmawia, i dałby się podobno pociągnąć, ale wolałem zostawić
rem integram z nim, po teraźniejszym się mu przypatrzeniu, do zdania WMci.”
Prawdopodobnie, jak słusznie przypuszczano, rodzaj talentu Schoneusa, który już raczej
uchodzić może za okaz upadku, niż za humanistę czystej wody, nie przypadł do gustu
wielkiemu znawcy świata klasycznego, jakim był autor Aelinopeanu. Pragnął również poeta
ofiarować katedry w nowej szkole: Adamowi Burskiemu, później istotnie profesorowi
zamojskiemu i utalentowanemu filologowi i filozofowi, oraz nie komu innemu, jak
ks. Fabianowi Birkowskiemu, słynnemu później kaznodziei. Ale „Bursius ukazował rationes
pewne swe, że się tak prędko z Krakowa oderwać nie może”, i obiecywał się kanclerzowi
na później; tak samo rzecz miała się i z Birkowskim.
Zwłoka w pozyskaniu obu tych mężów nie była z pewnością po myśli Szymonowicza,
tym bardziej że Burski był jego ciotecznym bratem, a i talenty obydwóch oceniał poeta trafnie
i nie bez przewidywania: „Oboje ta ingenia — pisał — mają wiele przed inszymi i pojdąli tak
wzgórę, jako poczęli, blisko się otrą z wielkimi ludźmi.” Na innych pośledniejszego gatunku
kandydatów nie zwracał nawet Szymonowicz uwagi, chociaż niemało tego „pospólstwa”
zgłaszało się do łaski hetmańskiej. Miał nadzieję, że „mało poczekawszy, mogą przybyć ci
lepszy” i że mimo „skąpości ingeniorum, Gymnasium Zamojskie nie do końca brakami się
zasadzi”.
Pełnomocnictwa wysłańców Zamoyskiego były snać dość rozległe, musiał też może poeta
porozumiewać się już poprzednio ze swoim mecenasem co do osób ewentualnych
kandydatów, jeśli umowę z owymi trzema wybrańcami zawarł natychmiast w Krakowie. Już
22 września spisali oni, wszyscy trzej, wspólne pewnego rodzaju warunkowe zobowiązanie
się wobec kanclerza, które Szymonowicz miał niewątpliwie zabrać ze sobą do Zamościa.
Przyrzekali w nim Ursyn, Stefanides i Starnigel: „mieszkać i uczyć trzy lata w gimnazjum
tym, które Jegomość nowo zakłada w mieście swym Zamościu”, za co pobierać mieli rocznej
pensji każdy po 230 zł. Pensje te powinien im hetman postanowić i zabezpieczyć na tej
posiadłości, którą miał po wieczne czasy przeznaczyć na szkołę zamojską, aby „nie z czyich
inszych rąk zapłaty patrzali, ale sami imienie (posiadłość) trzymając, każdy z osobna po 200
złotych i 30 na każdy rok sobie z niego brali”. Miał im to Zamoyski „utwierdzić do trzech lat”
odpowiednim zapisem. Zawierano bowiem kontrakt na lat trzy, po upływie których zastrzegli
sobie profesorowie możność zatrzymania swych posad za tą samą intratą, gdyby sobie pracę
w szkole zamojskiej upodobali.
Prócz tych głównych punktów umowy mieściły się w tym piśmie i inne żądania. Miał
więc hetman potwierdzić im i zachować, „cokolwiek do rządu, wolności, praw, sposobów,
należących do tamtego gimnazjum, namówili z nimi” jego pełnomocnicy, miał, zanim
przybędą, postarać się „o przystojne budowania cum omni supellectile, do potrzeb domowych
należącej”; domagali się na koniec, aby nie pierwej mieli się ruszyć do Zamościa, dopóki im
37
nie zostanie wręczony całkowity zapis pomienionej posiadłości na Akademię, aby tym
sposobem dochody ich ponad wszelką wątpliwość były zapewnione.
Obok tego oficjalnego pisma, najeżonego zastrzeżeniami, tak charakterystycznymi
dla owej epoki gonienia za groszem i sławę, słali przyszli profesorowie hetmanowi osobne
listy pełne udanej skromności, hołdów i przyrzeczeń. Stefanides pisał, że długo się wahał, czy
przyjęć ten obowiązek ponad swoje zdolności; dopiero obietnica Szymonowicza, że będzie
dlań zawsze chętnym przewodnikiem i doradcę, przeważyła szalę. Ursyn z tą samą
humanistyczną skromnością ofiarowywał swe usługi wielkiemu mecenasowi, a z podobnym
listem pospieszył zapewne i Starnigel.
Zamoyski nie zwlekał z odpowiedzią. Już 4 października oświadcza profesorom
wdzięczność za ich gotowość do pracy w Zamościu; obiecuje spełnić wszystkie ich życzenia
co do ubezpieczenia pensji, przygotowania mieszkań, zapewnienia im spokojnego życia
i należnych przywilejów. Pomijając prawdopodobnie umyślnie milczeniem owo nie bardzo
odpowiednie żądanie profesorów, aby im przed wyjazdem doręczono zapisy na pensję,
wzywa ich Zamoyski, aby przede wszystkim gotowali się do drogi i skoro ich powoła, bez
zwłoki przybywali do Zamościa. Szkołę bowiem pragnie otworzyć już na św. Grzegorza
(12 marca) 1594 r., a pozostałych miesięcy zimowych zamierza użyć do ułożenia wspólnie
z profesorami planu wykładów, omówienia metody nauczania i w ogóle zasad
pedagogicznych, słowem do godnego przygotowania dzieła, którego nie chce się powstydzić.
Bardzo żywe zainteresowanie się hetmana tym dziełem, jego iście ojcowska troska o jak
najpokaźniejsze zainicjowanie od dawna obmyślanego tworu jest już tutaj w znacznej mierze
widoczna.
4. PRZED PRZYJAZDEM MISTRZÓW DO ZAMOŚCIA
Prowizoryczny zapis wsi Bukowiny na Akademię — Czym się miano zająć przed otwarciem szkoły
— Nauczyciele dla „elementarzy” — Zabiegi o drukarza i własną oficynę drukarską — Profesorowie
wyjeżdżają do Zamościa
Mimo wezwań Zamoyskiego ociągali się jednak profesorowie z przybyciem do stolicy
hetmańskiej, czekając konsekwentnie na zapis wsi i pensji, którego żądali. Hetman już się
niecierpliwił, pisał nawet o interwencję do Lwowa, do Szymonowicza. Ostatecznie atoli musiał
ustąpić możny mecenas, któremu tak spieszyło się z rozpoczęciem. Posyła więc profesorom
18 listopada 1593 r. tymczasowy zapis posiadłości na Akademię, a powtarzając raz jeszcze obietnice,
przynagla ich do przenosin.
Posiadłość fundacyjną stanowić ma wieś dziedziczna kanclerza Bukowina, „ze wszystkimi jej
pożytkami i przynależnościami”, leżąca w ziemi przemyskiej, a w powiecie przeworskim. Z tej to wsi
„już ex nunc” naznacza Zamoyski Ursinowi, Stamigelowi i Stefanidesowi po 230 złotych rocznych
pensyj; reszta, która zbywać będzie z dochodów wsi ponad tych 690 złotych, ma być obrócona na
płacę dla i n n y c h , d a l s z y c h p r o f e s o r ó w . Urzędową donację posiadłości obiecuje kanclerz
zeznać i wręczyć profesorom dopiero wtedy, kiedy i oni jego warunki co do urządzenia i prowadzenia
szkoły (scholae formulam) przyjmą i kiedy odpowiednie punkty będzie można również wpisać w akt
darowizny. Bo przecież prawo każe przy tego rodzaju kontraktach postępować wedle zasady „do ut
des” [daję ci, abyś i ty dał mnie]. Wtedy też „zaraz tę wieś w posesją tej to Akademii poda”. Na razie
muszę się kontentować zapisem prowizorycznym. Pensje swoje, skoro przybędę, zastanę już gotowe,
gdyż na św. Marcin wybiera się czynsze od chłopów. Przyrzeka tu również hetman profesorom,
że później przyłączy do Akademii i n n ą j e s z c z e p o s i a d ł o ś ć i i n n e d o c h o d y ,
aby można było sprowadzić więcej profesorów dla wykładów nowych przedmiotów. Donosząc
w ciągu dalszym szczegóły, dotyczące stałego i chwilowego pomieszczenia profesorów, nawołuje ich
kanclerz znów z całym naciskiem do jak najrychlejszego przyjazdu do Zamościa. Chociaż nauka,
starym zwyczajem, rozpocznie się na Grzegorza, mają przecież jeszcze wiele do czynienia. Muszą
obmyślić, „jakich będę objaśniać autorów i jakie wykładać przedmioty”. Muszę dopilnować
38
wytłoczenia odpowiedniej ilości potrzebnych książek i podręczników, w którym to celu kanclerz
postara się o drukarza; ich obowiązkiem będzie wreszcie ułożenie i opublikowanie programu
wykładów i regulaminu szkolnego dla wiadomości ogółu.
Upewniając w ten sposób swoich trzech pierwszych profesorów i apelując do ich
obowiązkowości, czyni Zamoyski równocześnie starania o zwiększenie grona nauczycielskiego,
naturalnie znów z pomocą Simonidesa. W ciągu listopada 1593, a może i wcześniej, zabiega lwowski
poeta o pozyskanie „dwu młodzieńców ad inferiores classes”, a choć mu Burski zalecił jakichś wcale
zdolnych kandydatów (zapewne z Akademii Krakowskiej), Szymonowicz woli wskazać kanclerzowi
innych, znanych sobie osobiście. Byli to: Maciej Turski, kierownik szkoły w Piotrkowie, i Szymon
Birkowski, brat Fabiana, rektor szkoły w Bieczu. „Turscius dobrze mnie jest wiadomy — pisze poeta
do Zamoyskiego — i przystojnie temu podoła, snać i czemu więtszemu; obyczaje także ma stateczne
i urodą do tego przystojny. Bircovius snać jeszcze we wszystko wprawniejszy i polerowańszy. Tylko o
to idzie, aby się z swych miejsc dali ruszyć. Grecki język oba rozumieją”. Na salaria dla tych dwóch
nauczycieli radzi Szymonowicz przeznaczyć resztę z owego bukowińskiego tysiąca (tj. 300 złotych),
a więc po 150 złotych każdemu. „Te pięć ingenia, gdy w kupie będą — zapewnia kanclerza — mało
co brakować z sobą dadzą, zwłaszcza gdy dobry powód przystąpi”. Pertraktacje z obu bakałarzami,
podjęte natychmiast z rozkazu Zamoyskiego, poszły stosunkowo szybko. Już gdzieś w grudniu tegoż
roku Turski z Birkowskim mieli zjechać się w Krakowie i puścić się następnie razem w drogę
do Zamościa. Prosili tylko o osiemdziesiąt złotych na koszta przeniesienia.
Obok nauczycieli potrzebny był nieodzownie w Zamościu, zdaniem hetmana, d r u k a r z ,
o ile szkoła istotnie miała rozpocząć z wiosny swą działalność. Zadaniem drukami tej było wytłoczyć
program i podręczniki oraz być w ogóle na usługi instytucji tak poważnej jak Akademia; zresztą już
sama ambicja wielkopańska domagała się założenia własnej tłoczni, za przykładem innych polskich
magnatów.
I to spoczęło na barkach Szymonowicza. 13 grudnia zdawał poeta kanclerzowi sprawę z swoich
zabiegów o czcionki. Po długich deliberacjach z różnymi znawcami, radził sporządzić je w Polsce
i polecał znakomitego „formschneidera” krakowskiego, Niemca, Konrada Forstera, który
i Januszowskiego drukarnię zaopatrywał, i lwowską grecką, i ruską, a miewał zamówienia
i od niemieckich zagranicznych drukarzy. Wspólnie z dwoma towarzyszami, z których jeden „formy
rzeże na drzewie”, a drugi „litery odlewa”, mógłby on doskonale i dla kanclerza sporządzić drukarnię.
Poeta nawiązał już nawet z nim stosunki i wdał się w targi; prosił więc tylko o wskazówki co do płacy,
sposobu roboty i rodzaju czcionek.
Co się tyczy tego ostatniego szczegółu, to Szymonowicz występuje tutaj jako prawdziwy znawca.
Doradza, aby pismo polskie było „według ortografii p. Kochanowskiego”, tylko ze zmianą, charakteru
niemieckiego (szwabachy, gotyku) na włoski „jako Dalmatowie swoje słowieńskie (księgi) drukują”;
greckie ma być wedle wzoru „Henrici Stephani (sławni drukarze paryscy Estienne’owie)
albo na modłę królewskich czcionek”, wreszcie: „łacińskie, jako Plantinowe albo Niveliusowe,
albo Corbinowe w Paryżu” lub według któregoś z typów włoskich.
Sprawa sporządzenia nowej drukarni odwlekła się jednak: — zdaje się — aż do połowy
następnego roku. Tymczasem około Bożego Narodzenia wyjechał, wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa, do Zamościa drukarczyk krakowski, niejaki Jarosz, z poręki Scharffenbergera,
który osobiście nawet miał czeladnika swego odstawić kanclerzowi. Zapewne więc z ich pomocą
udało się Zamoyskiemu uruchomić na razie jakąś prowizoryczną tłocznię.
Czy już z końcem r. 1593 czynny był w Zamościu długoletni późniejszy drukarz tamtejszy,
zasłużony Marcin Łęski (Lenscius), mam poważne wątpliwości. Wprawdzie Janocki wymienia grecki
druk Łęskiego z r. 1593 ( ! ) , a mianowicie rodzaj katechizmu (Institutio christiana) „na użytek klas
elementarnych Hippeum Zamoyskiego”, wydanie to jednak, nigdzie dotąd nieznane, przenieść należy
— moim zdaniem — raczej na czas późniejszy.
Z końcem grudnia 1593 r. donosi wreszcie hetmanowi krewniak jego, Jerzy Zamoyski (późniejszy
biskup) z Krakowa, że profesorowie wyjechali stamtąd 13 tegoż miesiąca ku Zamościowi.
Taką to pocieszającą wiadomością, takim widomym znakiem realizowania się hetmańskich
zamysłów, kończy się pierwszy rok starań i zabiegów o Akademię. Z rokiem nowym rozpoczęć się
miała praca przygotowawcza, do której pragnął Zamoyski czym prędzej stanąć wspólnie
z profesorami.
39
Stanisław Łempicki
POLSKI IDEAŁ WYCHOWAWCZY, Lwów 1938
I.
Z rozważań o ideale wychowawczym.
Wieczystość ideału wychowawczego. — Od Greków do naszych czasów. — Ideały wychowawcze epok
i narodów. — Co sądzić o ideale Polski dzisiejszej — Ciągłe stawanie się i wartość elementów stałych. —
Szukajmy tego, co pewne i nasze.
O ideał wychowawczy tj. o ustalenie wzoru człowieka, którego mamy wychowywać, walczono
na świecie od tak dawna, jak dawno istnieje sama praktyka wychowywania młodych pokoleń w domu
czy szkole. Każda epoka w dziejach ludzkości, odkąd ta ludzkość wydała z siebie pierwsze elementy
uspołecznienia i cywilizacji, miała swój „ideał wychowawczy”, który urabiała, precyzowała, którego
broniła, któremu wierzyła, realizując go zarazem w praktyce wychowania.
Nie będziemy cofać się w odległe wieki ani w kraje cywilizacyjnie i kulturalnie obce naszemu
światu. Dla porządku tylko przypomnieć można fakty, znane z każdej historii wychowania,
że starożytność helleńska, jońska miała swój ideał kalokagatii, że Rzymianin określał swój ideał
mianem viri boni — civis Romani, że olbrzymia epoka średniowieczna ujmowała swe dążności
wychowawcze, najogólniej biorąc, w ideale hominis christiani, a renesans (przynajmniej wczesny
i najbardziej twórczy) głosił nakaz wychowywania pełnego człowieka, któremu „nic co ludzkie
nie może być obce”.
W dalszych okresach dziejów i kultury europejskiej, w związku z idącymi przemianami życia
politycznego, społecznego, duchowego w ogóle, ulegają zmianie poglądy na tzw. „najlepszość”
wychowania; innych rysów wymagała od swego galant-homme’a czy gentlemana dworska teoria
wychowawcza XVII w., inaczej urabiał swoich „ludzi uczciwych”, honnêtes gens, racjonalistyczny
wiek Oświecenia, a jeszcze inaczej wyglądała rzecz po posiewach rewolucji francuskiej czy
w poszczególnych okresach XIX w.
Ale nie tylko epoki i czasokresy dziejowe wytwarzały od niepamiętnych czasów ideały
wychowawcze, na których konstrukcję wpływały czynniki najrozmaitszego, rodzaju. Także
poszczególne n a r o d y , dążąc do ustalania linii swej działalności wychowawczej, wytyczały
sobie w różnych epokach swoje ideały wychowawcze, będące wyrazem życia i poczuć danego
narodu. Przecież ideały grecki i rzymski były właśnie ideałami narodowymi, które dobyły się z głębin
swoistej psychiki tych narodów. A ideały takie zaczęły urabiać sobie również późniejsze narody
europejskie, zwłaszcza od chwili, gdy u schyłku średniowiecza wzmagać się zaczęło coraz silniej
poczucie odrębności narodów, wydobywających się spod strychulca uniwersalizmów papieskiego
i cesarskiego. Odtąd zaczyna budować swój wzór człowieka Włoch i Francuz, Niemiec i Anglik,
Węgier i Czech i Polak.
Te ideały wychowawcze poszczególnych społeczności narodowych opierały się zazwyczaj
(chociaż niekoniecznie) o pień ogólnego ideału wychowawczego epoki, wyrastały jakby z tego pnia;
ale konary i gałęzie czy gałązki tego drzewa były nowe, własne, z własnego powietrza i słońca brały
swoje życie; jednym słowem, ogólny ideał wychowawczy czasu (np. renesansowy) ulegał na gruncie
narodowym (np. polskim) pewnej przeróbce, dyktowanej postulatami, które związane były z psychiką,
życiem, dążnościami danego narodu oraz z tym, co zowiemy jego tradycją.
Chociaż więc ideał wychowawczy był na pozór jeden dla wszystkich, bo związany z ogólnymi
przemianami czasu, z górującymi prądami duchowymi — to w r z e c z y w i s t o ś c i tyle odróżniano
tych odrębnych ideałów, ile było narodów o własnej kulturze, o poczuciu odrębności swoich sił
i dążeń. Ideał wychowawczy Oświecenia był jeden, ale jakżeż inaczej przedstawiał się on
np. we Francji XVIII w. i w Polsce XVIII w.
Książeczka niniejsza nie ma być — w mojej intencji — dociekaniem na temat ideału
wychowawczego d z i s i e j s z e j P o l s k i .
40
Ideał wychowawczy jakiegoś narodu nie jest czymś zamkniętym, nie jest jakimś sztywnym,
suchym kanonem, wyrytym na kamiennych tablicach, do którego mus i przymus każą się ściśle
stosować. Ideał wychowawczy w i e c z n i e s i ę s t a j e , jest wiecznie dziejący się i stający, jak
samo życie ludzi, narodów, państw. Ideał wychowawczy — jak każdy ideał — ma swoją naturę, jeśli
się tak wolno wyrazić, nie z tego świata. Jest najwyższą miarą, jaką w urabianiu swego człowieka
stawia sobie naród, jest niejako marzeniem, tęsknotą narodu czy społeczeństwa do takiego
człowieka, jaki w danej epoce, w danym zespole warunków i dążeń wydaje się nam najlepszym. Jak te
warunki, dążenia, przekonania i wiary ulegają zmianom, bo muszą ulegać, tak i to nasze marzenie, ten
ideał rozrasta się lub kurczy, uwzniośla się lub maleje, zmienia swoje światła i cienie.
I może właśnie w tej chwili my wszyscy widzimy tę prawdę najwyraźniej, nawet najjaskrawiej.
Ideał wychowawczy d z i s i e j s z e j Polski, narodu i państwa polskiego, wykuwa się jeszcze
ciągle w wielkiej, płomienistej kuźni naszych dążności i aspiracji narodowo-państwowych, w kuźni,
w której i my wszyscy stoimy przy warsztacie, z młotami, w fartuchu, w codziennym, uciążliwym,
a nieraz pełnym rozterki trudzie.
Skoro atoli ideał wychowawczy pewnego narodu jest czymś zawsze stającym się i zależnym
w dużym stopniu od bieżącej rzeczywistości, jakby wynikało z moich słów — to zauważy ktoś,
że realizowanie tego ideału w żywej, codziennej pracy wychowawczej jest właściwie czymś
niezmiernie trudnym, a może wręcz niemożliwym i pełnym ułudy. Otóż tak się sprawa
nie przedstawia. Ideał nasz wychowawczy budujemy ciągle, w ścisłym związku z życiem,
z rzeczywistością naszą, wciąż odbywa się w nim pewna wymiana, czasem nawet bardzo wartka —
ale p e w n e z a s a d n i c z e , k o n s t y t u t y w n e s k ł a d n i k i t e g o i d e a ł u są na ogół
s t a ł e ; stanowią one jakby jego kościec, główne przęsła, łuki i sklepienia jego budowy.
Z istnienia tych składników stałych i ich charakteru powinniśmy zdawać sobie sprawę, gdyż one
to przede wszystkim mogą nas orientować w naszych zadaniach wychowawczych — one powinny
odgrywać rolę czynników wytycznych i wskazujących.
Bez zmian nigdy się nie obejdzie, bo wychowanie jest funkcją życia. Musimy zatem w ciągle
stającym się naszym ideale wychowawczym szukać tego, co wydaje się najbardziej ustalone,
wypróbowane przez doświadczenia czasu i pokoleń — i niejako przez nie aprobowane.
Z wielkim prawdopodobieństwem wolno sądzić, że właśnie te składniki będą składnikami
s z c z e g ó l n i e n a s z y m i , odpowiadającymi naszej naturze fizycznej i duchowej, dobytymi
z głębi naszych dziejów i przeżyć jako narodu. Tradycja narodowa będzie miała tutaj wiele
do powiedzenia.
A co do zrealizowania ideału? Określiliśmy go przed chwilą, może trochę poetycznie, jako
marzenie, jako tęsknotę do najlepszości, do najwłaściwszego typu s w e g o c z ł o w i e k a . Ideał
wychowawczy nie jest ani jak deseń farbiarski, który można odbijać na tysiącach kawałków materii,
ani jak model, wedle którego można by było tworzyć tysiączne, standaryzowane odbitki ludzkie: że to
niby mają być wszyscy tacy a tacy, „państwowcy” czy „narodowcy”, czy w ogóle „porządni ludzie”
wedle jednego wzoru, podobni do żołnierzy papierowych, którzy mają jednakowe twarze.
Do swego ideału wychowawczego trzeba ciągle i uparcie wędrować formując siebie i drugich,
w miarę sił i możności, wedle niego, biorąc z niego w siebie jak najwięcej. Tylko święci — powiada
hagiografia — dosięgali ideałów w ich pełni. Ideał wychowawczy jest tym, co wiecznie ma ciągnąć ku
sobie i do dociągania się do siebie skłaniać. W tym, że nie jest w pełni osiągalny, l e ż y w ł a ś n i e
jego moc w y c h o w a w c z a jak każdego ideału.
II.
Ideał wychowawczy dawnej Polski.
Kilka słów o źródłach historycznych. — TT kolebki polskiego ideału wychowawczego. — Jego budowanie
w ciągu wieków. — Dobry katolik, rycerz, patriota. — Rzymianin i miłośnik wolności. — Pierwsza wielka
bitwa o polski ideał wychowawczy. — Istotne znaczenie Komisji Edukacji Narodowej.
Spróbujmy teraz przypatrzeć się pokrótce dziejom tworzenia się polskiego ideału
wychowawczego, zwróćmy w tej ciągle wznoszącej się budowie uwagę na wspomniane już
fundamenty, filary i łuki.
41
Przedtem jedna uwaga metodyczna. Myliłby się ten, kto by sądził, że kreśląc dzieje ideału
wychowawczego, trzeba zbierać plon z różnych traktatów pedagogicznych, z tzw. literatury
pedagogicznej par excellence. Bynajmniej. Nie chcę obniżać wagi tej literatury. Sądzę jednak, że dla
odtworzenia prawdziwego oblicza naszych dążności i przekonań pedagogicznych od pradawna
do dzisiaj w a ż n i e j s z e są od tych traktatów wyjątkowych jednostek, mówiących przeważnie od
siebie i za siebie, ważniejsze są wypowiedzenia o g ó ł u n a r o d o w e g o , choćby tych, co
przedstawiali przeciętną swego społeczeństwa; ważniejsze od literatury pedagogicznej są instrukcje
rodziców szlacheckich dla dzieci i ich nauczycieli, testamenty, listy prywatne i enuncjacje,
przemówienia publiczne i prywatne różnych ludzi, literatura piękna, kazania czy owe niezliczone
miscellanea i silvae rerum, w których tysiące ludzi wypowiadało się o tysiącach spraw. Tak samo jak
dzisiaj czasopiśmiennictwo nie tyle fachowe, ale i prasa codzienna, a z drugiej strony np. literatura
powieściowa (zwłaszcza realistyczna, biograficzna czy reportażowa) w i ę c e j nam powiedzą,
o dążnościach kulturalnych i wychowawczych społeczeństwa, niż uczona rozprawa pedagogiczna
jednostki. Z tak zwanych dzieł „pedagogicznych” ważne są tylko dzieła i wypowiedzenia
p r z y w ó d c ó w , tj. tych, którzy przemawiali w imieniu jakiejś wielkiej grupy społecznej do ogółu,
tych, którzy istotnie wypowiadali dążenia czasów a potrafili stworzyć dokoła siebie wyznawstwo.
Decydujące są bowiem zawsze siła działania i plenność siewu.
Będziemy iść szerokim wężem zarysów.
Kiedyż możemy dojrzeć w Polsce jakiś pierwszy kształt własnego ideału wychowawczego?
Na pewno jeszcze nie w ś r e d n i o w i e c z u . Polska, młodsza cywilizacyjnie od Zachodu, nie mająca
takich tradycji rycerskich, jak Zachód, nie odcięła się wtedy, aż po końcowe lata XV w., silniej od
ogólnego kanonu wychowawczego Europy, ustalonego i pilnowanego przez Kościół
i duchowieństwo, których działalność była unifikująca i kosmopolityczna, a nie wyodrębniająca.
Z epoki średniowiecza, pięć wieków u nas trwającej, możemy wydźwignąć dla budowy polskiego
ideału wychowawczego dwa zadatki fundamentalne: 1) w y c h o w a n i e w d u c h u
r e l i g i j n y m , tj. prawowierności katolicko-kościelnej i 2) w y c h o w a n i e w d u c h u
r y c e r s k o - c h r z e ś c i j a ń s k i m dla obrony katolicyzmu i ojczyzny-Polski, córy Kościoła. Polak
— to wierny syn Kościoła i rycerz. Jeszcze w XV w. Władysław Warneńczyk i św. Kazimierz
Jagiellończyk urastają do wysokości oficjalnego ideału dynastii i społeczeństwa.
Praca nad konstrukcją własnego ideału wychowawczego zaczęła się u nas dopiero w XVI w.,
w epoce wielkich przemian wewnętrznych, a zarazem działania potężnego ruchu humanistyczno-
odrodzeniowego. Wtedy to z masy szlacheckiej wynurza się wielki blok szlacheckiego demosu
i zaczyna tworzyć swoją szlachecką, demokratyczną republikę. Obejmując rządy w państwie ta
demokracja szlachecka (z duchowieństwem i magnaterią razem), wykształcona coraz bardziej
humanistycznie, musiała z natury rzeczy pomyśleć również o budowie w ł a s n e g o i d e a ł u
w y c h o w a n i a , o wytworzeniu pewnej tradycji na przyszłość. Powiedzmy od razu, że ideał taki
szlachta ta istotnie wytworzyła, a był to ideał, który — mimo liczne zmiany następnych czasów,
mimo oddziaływania nań nowych ideałów wychowawczych Zachodu — utrzymał się właściwie
w Polsce aż do Komisji Edukacji Narodowej, a nawet do upadku państwa polskiego. Ten narodowy
ideał wychowawczy był naturalnie ideałem szlacheckim, bo szlachta była wtedy narodem; inne
warstwy mogły się tylko do jej ideału dociągać.
Przy analizie tego ideału, trwającego trzy prawie stulecia, wyróżnić można następujące jego
elementy: 1) postulat wychowania religijnego, 2) postulat wychowania patriotycznego
i 3) związany z nim postulat wychowania w wolności i do wolności.
Polak XVI, XVII czy pierwszej połowy XVIII w. miał być przede wszystkim d o b r y m
k a t o l i k i e m . Wychowanie religijne wrasta właśnie wtedy korzeniami najsilniejszymi w tradycje
wychowawcze Polski. Ten katolicyzm polski ma szczególne swoje zabarwienie. Nie był on tylko, jak
się to nieraz mówi, płodem sklerykalizowania czy jezuitów, ale wyrastał z głębokich poczuć
narodowych, miał charakter prawie mistyczny, związany z całą polską teorią o „promurale
christianitatis”, walce za wiarę, rycerstwie chrześcijańskim itd.
Jakże ma się sprawa z wychowaniem patriotycznym? Jakim Polak miał być patriotą? Przede
wszystkim — jak dawniej — miał być r y c e r z e m - ż o ł n i e r z e m , obrońcą wiary i ojczyzny.
Wydaje się to trochę dziwne. Historycy podnoszą dzisiaj coraz to silniej kwietyzm szlachty polskiej,
począwszy od XVI w., po prostu kwietyzm narodowy, to rozgospodarowanie się, rozleniwienie
42
w ziemiańskim dobytku i handlu, niechęć istotną do wojny i zatratę ducha żołnierskiego. Wykazuje się
ogromną niższość wojska szlacheckiego w stosunku do najemnego wojska zawodowego. Wypomina
się ciemne karty pospolitego ruszenia, których nie rozjaśnią bohaterstwo i nadludzkie przykłady
męstwa jednostek, ani geniusz wojskowy niektórych wodzów. A jednak stwierdzić należy
s t a n o w c z o , że — mimo tych niewątpliwych, smutnych faktów — ideał żołnierza-rycerza
przyświecał społeczeństwu dawnej Rzeczypospolitej do końca i był, obok religijności
w wychowaniu, stawiany na pierwszym zaraz miejscu. Mówi o tym każda instrukcja rodzicielska,
każdy testament.
Drugim rysem patriotyzmu szlacheckiego było pewne specjalne jego zabarwienie, które
nazwalibyśmy r z y m s k i m . Dawny Polak, szczególnie przywiązany do wykształcenia
humanistycznego i szkoły łacińskiej, miłośnik Cycerona, prawa rzymskiego itd., patrzący na swoją
ojczyznę jak na rzymską republikę — s t y l i z o w a ł s o b i e swój patriotyzm na sposób rzymski,
ubierając go we wszystek kwiat rzymskiej retoryki. Jest to wprost uderzające; szlachcic chciał być „vir
bonus”, rzymskimi określeniami mówił o miłości ojczyzny, obowiązkach wobec niej, o poświęceniu,
umieraniu dla niej. Bohaterów starożytnych, szczególnie rzymskich, stawiał synom przed oczy.
Chociaż było w tym wszystkim wiele zakłamania, nie należy kwestionować znacznej dozy wiary
i szczerości. J e d n o j e s t t y l k o z n a m i e n n e : że tej patriotycznej ideologii rzymskiej
brakowało w Polsce osi głównej. Rzymską zasadę: Salus Reipublicae suprema lex — interpretowała
sobie pedagogika szlachecka po swojemu, oportunistycznie. Nie widziała w państwie własnym jakiejś
wyższej organizacji życia narodowo-społecznego, której dobro powinno być ponad dobrem
i interesem prywatnym, która nie tylko daje obywatelowi szerokie prawa, ale nakłada nań także nieraz
srogie obowiązki.
Trzeci wreszcie składnik staroszlacheckiego ideału wychowawczego, to jak powiedzieliśmy —
p o c z u c i e w o l n o ś c i . Polak — to człowiek wolny, ceniący sobie wolność osobistą
i obywatelską ponad wszystko, a w razie konfliktu niestety nawet ponad dobro państwa. Tragiczna jest
w tym okoliczność, że ten sam szlachcic-wolnościowiec był butnym megalomanem wobec innych
stanów, że był wielkim ciemiężycielem chłopa, ale tutaj Polska nie stanowiła przecież wyjątku wśród
innych narodów. Ten element wolnościowy, to polskie pragnienie oddychania wolnością, które
zwracało na siebie zawsze uwagę ludzi obcych, stało się w wychowaniu polskim żywiołem bardzo
wpływowym. Może nie leżało ono bezwzględnie w naturze Słowianina, a zatem i Polaka,
od prawieków. Wyrobiła je jednak i uświęciła niewątpliwie przez stulecia demokracja szlachecka,
samo życie publiczne i prywatne dawnej rzeczypospolitej. Miała ta wolnościowość polska swoje
straszliwe manowce swawoli, sobiepaństwa, lekceważenia autorytetu państwa — była jedną, z sił
staczających Polskę do upadku. Ale miała również swoje strony dodatnie. Uchroniła ducha polskiego
od zniszczenia w epoce zaborów i niewoli, stała u kolebki wszystkich naszych niepodległościowych
poczynań — aż do chwili Wyzwolenia. Ugruntowana przez wieki, jest dzisiaj w naturze polskiej
składnikiem niezniszczalnym, a wszelkie próby ugniatania jej na niewolniczą modłę cieszyły się
zawsze krótkim, zawodnym powodzeniem.
A z a t e m : Ideał wychowawczy dawnej Polski szlacheckiej do połowy XVIII w. dałby się
zawrzeć w trzech punktach: 1) katolik, 2) rycerz-patriota o zabarwieniu rzymsko-republikańskim
i 3) miłośnik wolności.
Ideał ten w ciągu czasów został jednak w praktyce życia wykrzywiony we wszystkich trzech
punktach. W pierwszej połowie XVIII wieku mieliśmy do czynienia 1) z bigotem-nietolerantem,
2) z retorem-frazesowiczem patriotycznym i 3) z rozswawolonym warchołem wobec państwa,
a kornym służką magnatów-kapitalistów.
Reforma wychowawcza XVIII w., Konarski i Komisja Edukacji Narodowej poczęli czynić
w tym stanie rzeczy porządek. Nie będę rozwodzić się nad tym okresem chyba najbardziej znanym.
Reforma nasza wieku Oświecenia, przede wszystkim Komisji Edukacyjnej — to jak gdyby
p i e r w s z a w i e l k a b i t w a o polski ideał wychowawczy, to nie tylko — jak to się czasem
mówi — starcie Oświecenia, Zachodu, nowatorstwa z sarmatyzmem wychowawczym, ale zarazem
śmiały atak, mający na celu rewizję i korekturę wiekowych naszych tradycji na pola wychowania.
Dzieje Komisji Edukacyjnej są, mimo dziesiątek prac i studiów, kartą jeszcze nie napisaną, która
przyniesie nam może niejedno rozczarowanie. Ludzie tam byli nieraz bardzo dalecy od kryształów;
wiele było pozy, nawet snobizmu. Ale w historii naszego ideału wychowawczego znaczenie Komisji
43
jest bez wątpienia olbrzymie. Mimo że nie odniosła w swej 20-letniej walce pełnego zwycięstwa,
mimo że musiała pójść w końcu w niejednym na kompromis z tradycją staroszlachecką, dokonała
Komisja Edukacyjna n i e z m i e r n i e w a ż n e j k o r e k t u r y w naszym ideale
wychowawczym. Utrzymując dalej oczyszczoną i jakby rozjaśnioną ideę wychowania religijno-
moralnego, nie kwestionując ideału rycerskiego, który najpiękniej ucieleśniał się jej w Sobieskim pod
Wiedniem — uderzyła Komisja głównie w rzymskość i wolnościowość polskiego patriotyzmu, w cały
fałsz praktycznej realizacji tych haseł. Wydobyła na jaw i s t o t n y s e n s rzymskiej zasady „Salus
Reipublicae suprema lex“ — zrewidowała pojęcie „vir bonus” i „civis bonus”, niewątpliwie zresztą
pod wpływem Zachodu, a w ten sposób postawiła jasno ideał P o l a k a - o b y w a tela, miłośnika
ojczyzny i prawdziwej wolności. Zostawiła potomności porozbiorowej przepiękny, prosty wzór-
kanon, jak taki obywatel ma wyglądać. Dawny staroszlachecki ideał Polaka miał w sobie dużo cech
jakby romantycznych, niezgodnych z praktyką życia; w ostatnich czasach Rzeczypospolitej uderzał
jaskrawy rozbrat między tym tradycyjnym ideałem szlachty a jej życiem i czynami. Komisja
Edukacyjna wniosła do swojej konstrukcji ideału wychowawczego silne tchnienie r e a l i z m u ,
poczucia rzeczywistości. Przypomniała obywatelowi jego obowiązki względem państwa, posłuch
wobec praw, dbałość o siłę i powagę rzeczypospolitej; kazała mu dla ojczyzny nie tylko umierać
po rzymsku, ale i umieć żyć i pracować dla niej po rzymsku. Dokonała wyraźnego rozróżnienia
pojęcia wolności od pojęcia swawoli i bezrządu. W ten sposób odnalazła w formule Salus Reipublicae,
przedtem opacznie rozumianej, główny trzon patriotyzmu, dokoła którego, jak dokoła osi,
ześrodkowano teraz cały nieuporządkowany materiał idei i czuć patriotycznych.
III.
Między idealizmem a realizmem.
Dziedzice Komisji Edukacyjnej. — Ideał wychowawczy inteligencji polskiej przed 1830 r. — Na dwu
skrzydłach. — Co wielka emigracja i romantyzm wypisały na swoich sztandarach? — Eola wychowawcza
mesjanizmu. — Walka o nasz ideał wychowawczy po 1863 roku. — Różne obozy i dwa wielkie fronty.
Ten realistyczny ideał wychowawczy Komisji Edukacyjnej, ideał dobrego i oświeconego
o b y w a t e l a - p a ń s t w o w c a , pracownika raczej, niż żołnierza-bohatera, podjęła po upadku
Rzeczypospolitej i po przejściu fali depresji tworząca się już od czasu Kuźnicy Kołłątajowskiej
i n t e l i g e n c j a p o l s k a XIX wieku, formująca się z elementu szlachecko-ziemiańskiego
i mieszczańskiego, z przydatkiem pewnych procentów elementu obcego. Ten ideał dobrego
i oświeconego patrioty-obywatela, dla którego już Kościuszko, człowiek Oświecenia, chciał
wyrębywać utraconą wolność, odnajdziemy w pierwszej połowie XIX wieku (do 1830 r.) wszędzie
tam, gdzie tylko można dopatrzeć się dziedzictwa ideowego Komisji Edukacyjnej: a więc w Księstwie
Warszawskim i Królestwie Kongresowym za czasów działania Stanisława Kostki Potockiego
i Stanisława Staszica, w Wilnie Śniadeckich, Mickiewicza i filaretów, w Krzemieńcu Czackiego
i Kołłątaja, także w Wielkopolsce. Gdzie tylko i jak długo na jakimś kawale ziem polskich istniał
pewien równoważnik własnej państwowości lub przynajmniej własna rozległa autonomia kulturalna,
tam wszędzie ten ideał był żywy. Gdy te resztki państwowości znikły, to i ideał się uogólniał: dobry
obywatel-państwowiec Komisji Edukacyjnej ustępował miejsca dobremu i światłemu członkowi
narodu, obywatelowi społeczeństwa.
Nie trzeba jednak sądzić, że ideał Polaka stał się teraz jakiś jednostronny, wyłącznie realistyczny.
Nasz ideał wychowawczy, od chwili katastrofy państwa, unosił się zawsze jak gdyby na dwóch
skrzydłach. Idea rycerza-żołnierza, walczącego czynnie o wolność ojczyzny i w ogóle dla
szczytnych celów, nie została nigdy porzucona. Kiedy Staszic, Wileńczycy lub Czacki myśleli
o najszlachetniej pojętej ugodzie z Aleksandrem i Rosjanami, o obywatelach-pracownikach, bo tak im
się składało życie — to Legiony i polskie wojsko Napoleona manifestowały swój program
wychowawczy w pieśni „Jeszcze Polska nie zginęła”. R e a l i z m i i d e a l i z m ważyć się będą
przez wiek cały w polskim programie wychowawczym; raz jedna, to druga szala będzie brała górę;
oba tradycyjne pierwiastki, jeden odziedziczony po przodkach (ten rycerski, wolnościowy), drugi
wydobyty przez Komisję Edukacyjną (ten realistyczny, pracowniczy), rywalizować będą ze sobą
44
o duszę narodu — aż dojdzie między nimi do harmonii, aż ułożą się w pewną zwartą i przenikającą się
organicznie nawzajem s y n t e z ę .
Czasy po powstaniu 1831 roku i okres wielkiej emigracji narodowej, okres romantyzmu,
wrócił na całej linii do i d e a ł u b o h a t e r a . Jest to okres, który do konstrukcji polskiego ideału
wychowawczego wprowadził z całą świadomością, całym naciskiem e l e m e n t
n i e p o d l e g ł o ś c i o w y . Polak, chociaż stracił własne państwo, chociaż jest w niewoli
lub na wygnaniu, ma być wychowywany tak, jak gdyby był wolny, ma być wychowywany
do wolności. Wielki obóz demokracji emigracyjnej rzucił przede wszystkim, choć nie wyłącznie,
to hasło-drogowskaz; literatura emigracyjna, z Mickiewiczem na czele, tak samo jak wielka
publicystyka emigracji, podjęły ten drogowskaz, rozbudowały go, skomentowały i przez emisariuszów
przeniosły go we wszystkie strony podzielonej między zabory Polski. Wychowanie patriotyczne —
to odtąd wychowanie w c z y n n y m p a t r i o t y z m i e ż o ł n i e r s k i m o zakroju bohaterskim.
Emigracja nawiązała tutaj wyraźnie do dawnych tradycji wychowawczych, wspartych o dwa filary:
rycerskość i wolnościowość. Można zaś powiedzieć, że i trzeci czynnik tradycyjny tj. religijność nie
uległ na emigracji zaniechaniu, mimo całej demokratyczno-rewolucyjnej atmosfery tych czasów.
Emigracja (a przynajmniej znaczna jej część) stworzyła sobie bowiem swoją szczególną religię
w polskich ruchach religijnych, przede wszystkim w m e s j a n i zmie, którego znaczenie
wychowawcze, zwłaszcza w kraju, było w XIX wieku ogromne. Ideał wychowawczy emigracji
paryskiej kultywowany był na ziemiach polskich przez liczne tajne stowarzyszenia demokratyczne
i rewolucyjne, na przestrzeni od 1831 do 1863 roku, przez nauczanie prywatne, przez dom
i r o d z i n ę p o l s k ą . Występuje nieprzerwana falanga nauczycieli, od Zaliwskiego i Konarskiego
Szymona — przez Mierosławskiego — aż do działaczy styczniowego powstania. Polak
niepodległościowiec i demokrata, żołnierz rewolucji, walczący nie tylko o wolność ojczyzny,
ale i o najwyższe ideały ludzkości, o wyjarzmienie podbitych narodów i uciskanych warstw
społecznych tj. „ludu”, wierzący w szczególne przeznaczenia Polski i jej rolę w świecie — oto
w najogólniejszym zarysie typ tego P o l a k a , którego pragnie wychowywać polski obóz
demokratyczny XIX w. Ideał ten od emigracji przejmie demokracja krajowa, zrazu jeszcze nie
zróżnicowana; z niego, jako jego odgałęzienia dalsze, urodzą się po klęsce 1863 r. i w następnych
dziesiątkach lat pokrewne sobie niewątpliwie idee wychowawcze polskiego socjalizmu, polskich
partii demokratycznych i postępowych, a także polskiego ruchu narodowo-rewolucyjnego w jego
początkach.
Po powstaniu 1863 r., w obliczu ostatniej wielkiej klęski zbrojnego wystąpienia, nastąpiło jakby
bankructwo tej koncepcji. Do głosu potężnego miał przyjść polski r e a l i z m , który trwał w pewnych
swoich ośrodkach także i przez cały okres wspomnianego 30-lecia, przeciwstawiany np. przez
margrabiego Wielopolskiego tamtym romantycznym dążnościom.
Na r ó ż n y c h f r o n t a c h dokonane zostało teraz przekreślenie i potępienie tego, co nazwano
polskimi „mrzonkami”, „marzeniami”, „romantyzmem”, „lekkomyślnością”, czy nawet
„zbrodniczym, samobójczym działaniem”. Powstaje front p o z y t y w i z m u w a r s z a w s k i e g o ,
przeważnie obóz młodych, zrywający z romantyzmem politycznym i mesjanistyczną megalomanią,
a zarazem z zacofaniem i ciemnotą we wszelkiej dziedzinie. Na pokrzepienie narodowi głosił
pozytywizm religię postępu i światła, niby drugi wiek Oświecenia, i odsłonił wielką kurtynę, dzielącą
Polskę od cywilizacji, geniuszu, zdobyczy naukowych, od nowych idei i ideałów liberalnych
i humanitarystycznych Zachodu. Rzucił hasła, tak dobrze znane, pracy organicznej, pracy u podstaw,
wiary w nauki ścisłe i przyrodnicze, w wiedzę, w zdobycze ekonomiczne.
Powstaje drugi front, galicyjski, zachowawców krakowskich, s t a ń c z y k ó w , ze swoją wielką
szkołą historyczną, z tęgimi głowami swoich polityków i publicystów europejskiej nieraz miary.
Kolejno przyjdzie do głosu coraz rosnący obóz zachowawców i ugodowców Królestwa Polskiego
i Ziem Zabranych, z ziemiaństwem, wielkim przemysłem, finansjerą; rozpocznie swoją akcję
placówka Spasowicza w Petersburgu, a w Wielkopolsce polityka pracy organicznej z Kościołem
i chłopem, pracy chroniącej nieustępliwie polski stan posiadania w dziedzinie materialnej i duchowej,
weźmie szybko górę nad niedobitkami demokracji poemigracyjnej.
Z wszystkich tych frontów i obozów, tak różniących się nieraz między sobą i zapatrywaniami,
i stosunkiem do zagadnień tradycji lub postępu, i nawet nachyleniami politycznymi, wychodzi atoli
jednozgodnie a t a k p r z e c i w k o tzw. „ r o m a n t y c z n e m u ” i d e a ł o w i
45
w y c h o w a w c z e m u . Zasada ataku jest u wszystkich wspólna: urealnienie dążności
wychowawczych polskich. Zmienia się rozumienie bohaterstwa: bohater — to teraz nie ten, kto marzy
o nieprzerwalności powstania, porywa się na szlachetne szaleństwa, a nie wyobraża sobie życia
narodowego bez niepodległości i własnego państwa — ale ten, kto zimno licząc się z rzeczywistością,
z danymi aktualnie warunkami, wyrzekłszy się dalekich marzeń, pracuje w szarym trudzie
codziennego dnia nad wzmożeniem dóbr materialnych i duchowych swego społeczeństwa. Miejsce
żołnierza-bohatera, spiskowca-męczennika — zajmuje bohater-inżynier, bohater-lekarz, bohater-
ziemianin, słowem b o h a t e r - p r a c o w n i k , choćby na najmniejszym, nieraz najśmieszniejszym
odcinku życia. O pracy organicznej takimi samymi często słowy mówią zarówno Józef Szujski
w Krakowie, jak i Aleksander Świętochowski w Warszawie.
Znakomity Bolesław Prus dokonywa dysekcji duszy polskiej, żąda wzięcia w rygory polskiej
uczuciowości i wybujałej wyobraźni, a wyniesienia na czoło w o l i i r o z s ą d k u ; w rzędzie
najogólniejszych ideałów życiowych wysuwa na pierwsze miejsce użyteczność społeczną
i doskonałe umiarkowanie. Pedagogowie usiłują wprowadzić ten sam punkt widzenia
w wychowanie; historycy literatury przepisują rozpanoszonej poezji służbę społeczną. Nie wolno się
już Polakowi „zagotować bóstwem”, jak chciał Ferdynand Trentowski. Najświetniejsze talenty
polityczne i najszlachetniejsze umysły przemawiają z odległych trybun w tym samym duchu. Ideał
wychowawczy polski posiada w tym okresie po 1863 r. charakter bezsprzecznie jednostronny: Polak
ma być p r a c o w n i k i e m , s p o ł e c z n i k i e m , ż o ł n i e r z e m c o d z i e n n e g o t r u d u .
Ale i reakcja przeciwko tej koncepcji niedługo dała na siebie czekać. Niedobitki poemigracyjnej
demokracji, wychłostani bezlitośnie w „Tece Stańczyka”, skupieni głównie we Lwowie, jak
na wyspie, rozrzuceni drobnymi koloniami w innych stronach Polski, bronią ideału wychowawczego
poprzedniej epoki: Polaka idealisty, żołnierza niepodległości. Są chwile, gdy ta obrona zakrawa
na frazeologię, na „tromtadrację” uroczystościowo-obchodową — jak pokpiwali sobie stańczycy —
bo jest jak gdyby bez rzeczywistego gruntu, ale utrzymuje się twardo. Związki z emigrację,
z Paryżem, z Rapperswilem, potem z „Skarbem Narodowym” dodaję jej wnętrznej siły. Na linii tych
dążeń leży powstanie polskiego ruchu ludowego.
W sukurs potężny przychodzi tej koncepcji czynnego, orężnego patriotyzmu polskiego już
w latach siedemdziesiątych, od wystąpienia Limanowskiego, a potem w latach dziewięćdziesiątych
od powstania Polskiej Partii Socjalistycznej, od pierwszych wystąpień Piłsudskiego, Daszyńskiego
i innych — p o l s k i s o c j a l i z m p a t r i o t y c z n y , wyzwalający się zwycięsko z początkowego,
wybitnie międzynarodowo-proletariackiego charakteru, nawiązujący do ideologii emigracji,
Mickiewicza, powstań narodowych. Rola Józefa Piłsudskiego jako wychowawcy robotnika polskiego
była tutaj wprost fundamentalna.
Tym samym torem wychowawstwa szedł niepodległościowo-rewolucyjny r u c h
n a r o d o w y , powstający pod egidą Małkowskiego-Jeża i „Ligi Polskiej”, organizujący młodzież
w kraju i na emigracji, przygotowujący skarb i wojsko. Współdziałali w nim zrazu wszyscy
najwybitniejsi w przyszłości działacze późniejszej narodowej demokracji i ruchu ludowego.
Stały więc naprzeciw siebie w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku d w i e k o n c e p c j e
polskiego ideału wychowawczego, jeśli idzie o naczelne zagadnienie stosunku Polaka do ojczyzny
i społeczeństwa.
Jedni wołali o b o h a t e r a - ż o ł n i e r z a , o człowieka walki, drudzy o p r a c o w n i k a ; jedni szli
na walkę, drudzy raczej na ugodę z rzeczywistością. Mimo licznych różnic wewnątrz samych tych
obozów — oba odcinały się od siebie jaskrawo.
IV
W dążeniu do syntezy.
Pierwsza próba syntezy: „człowiek dzielny” Szczepanowskiego. — Idea sokola i idea harcerska.
— Zwierciadło „nowoczesnego Polaka”. — Od Sienkiewicza do Wyspiańskiego. — Najpełniejszy
ideał wychowawczy Polski: „człowiek czynu” Józefa Piłsudskiego. — Komentatorowie ideału
Piłsudskiego. — Nowy człowiek odrodzonej Polski: „bojownik-pracownik”. — Idea wychowania
narodowo-państwowego. — Wskazania na dzisiaj.
46
Próbę pogodzenia wyżej wspomnianych sprzecznych koncepcji usiłował dać pierwszy
niezapomniany S t a n i s ł a w S z c z e p a n o w s k i . Pierwiastek bohaterski, tkwiący — wedle
Szczepanowskiego — w każdym Polaku od chłopa do szlachcica, starał się ten najczystszej rasy
narodowiec połączyć z żywym, mądrym realizmem, który znalazł nie tylko na Zachodzie w Anglii, ale
odkrył go także w polskich tradycjach wychowawczych. Szczepanowski nie widział żadnego
przeciwieństwa między polskim idealizmem a realizmem, tj. postulatami praktycznego życia. Jego
ideał, tzw. c z ł o w i e k d z i e l n y, miał nauczyć się z tradycji staropolskich, a potem od
Mickiewicza i romantyków — bohaterstwa i rycerskości, religijności i patriotyzmu i głębokiego
umiłowania wolności, ale zarazem Konarski i Komisja Edukacyjna, Czacki, Śniadecki i Kołłątaj
i Staszic powinni go uczyć polskiego realizmu. Wiara w polskie ideały romantyczne, w mesjanizm
musi być uzupełniona s z a r ą , p r a k t y c z n ą p r a c ą c o d z i e n n e g o d n i a , zrozumieniem
znaczenia wiedzy, umiejętności, techniki, przemysłu, finansów, oszczędności. Trzeba obudzić
z martwych polski zmysł praktyczny, życiowy, trzeźwość połączyć z wiarą i heroizmem. Niech polski
rolnik, przemysłowiec, nafciarz, rzemieślnik, kupiec, pracujący tęgo, ciułający majątek, pomnażający
dobrobyt narodowy — będzie właśnie największym idealistą. Wedle Szczepanowskiego, konstruktora
nowego ideału człowieka polskiego, bohater i pracownik winni w duszy polskiej znaleźć
równorzędne stanowisko.
Druga połowa XIX wieku we wszystkich trzech zaborach wniosła w ogóle do polskiego ideału
wychowawczego niejeden wkład cenny.
I d e a s o k o l a , organizująca całą Polskę wraz z Polonią zagraniczną, spopularyzowała szeroko
postulat zdrowia narodowego i tężyzny fizycznej; i d e a h a r c e r s k a , która poczęła się we
Lwowie w 1910 r., zaakcentowała przede wszystkim wysoki poziom moralny i rycerskość Polaka,
postulat usilnej i czujnej pracy nad wykuciem własnego charakteru. I sokolstwo i harcerstwo
polskie — szczególnie to ostatnie — ożywione było silnym tchnieniem niepodległościowym.
Sugestia Szczepanowskiego nie dopomogła atoli do wytworzenia się już w tym okresie jednolitego
ideału wychowawczego.
Stronnictwa i sfery niepodległościowe, przede wszystkim socjalizm PPS i jej Frakcji
Rewolucyjnej, żądały dalej wychowania człowieka czynu i ofiary, żołnierza sprawy ogólnoludzkiej
i polskiej. Różne odłamy tzw. postępowe społeczeństwa, jedne szczerze, inne oportunistycznie
i kompromisowo, opowiadały się za tym samym ideałem.
Potężny na przełomie dwóch stuleci i w okresie przedwojennym o b ó z n a r o d o w o -
d e m o k r a t y c z n y , działający na przestrzeni całej Polski, uważał się wprawdzie w teorii za
spadkobiercę Szczepanowskiego, w rzeczywistości jednak stworzył sobie z całą konsekwencją własny
ideał wychowawczy, nazwany „narodowym”; zdobył się zaś na to, na co nie zdobyli się wtedy inni,
tj. na szczegółowe opracowanie tego ideału w dziełach Dmowskiego „O nowoczesnym Polaku”
i Balickiego o „Egoizmie narodowym”. Dmowski dał w swej książce po prostu, jak to dawniej
mówiono, „ z w i e r c i a d ł o”, speculum tego swojego ideału Polaka; jak w XVI wieku Rej
„Zwierciadło człowieka poczciwego”, Górnicki zwierciadło dworzanina, Goślicki senatora,
Starowolski rycerza itd.
Tzw. „ideał wychowawczy narodowy” przed wojną, mimo tradycyjnej retoryki
patriotycznej, był ideałem na wskroś realistycznym, niemal naturalistycznym. Nie przez to, że
wychodził jakby od przyrodniczych głębin poczucia narodowego i odwoływał się słusznie do
utajonych sił narodu i solidarności narodowej — ale przez doktrynę e g o i z m u n a r o d o w e g o
i przez swój p a t r i o t y z m n a c j o n a l i s t y c z n y , który był przez Dmowskiego otwarcie i z całą
świadomością stylizowany wedle egoistycznego i ekskluzywnego nacjonalizmu Prusaków i Moskali.
Romantyzm Szczepanowskiego został tutaj przezwyciężony, święte księgi mesjanistyczne — jak
ironizował Dmowski — uznane za rzeczy należące do literatury, „idealizm” i „sentymentalizm”
dawnej demokracji odrzucony. Nastąpiła bezwzględna rewizja polskich tradycji wychowawczych,
których część znaczną nazwano dziedzictwem szlacheckim — a jako program wysunęła się
przebudowa naszego charakteru w kierunku egoizmu narodowego i wedle zbudowanej na nim tzw.
etyki narodowej. Momenty żołniersko-niepodległościowe, odzywające się szczerymi tonami
u Popławskiego a już mniej szczerymi u Balickiego — zostały gdzieś z biegiem czasu uronione przez
starsze pokolenie narodowców. Ideał wychowawczy przedwojennej narodowej demokracji krzepł
47
coraz silniej w kształt Polaka rea1isty, zimnego i trzeźwego egoisty narodowego, wydzierającego
bezwzględnie równym lub słabszym poz y t y w n e z d o b y c z e dnia codziennego na rzecz
materialnego i kulturalnego śpichlerza własnego narodu. Z ideału Szczepanowskiego została tylko
niższa kondygnacja budowy — o charakterystycznym wyrazie swoistej siły. Górna, podobłoczna
część konstrukcji została rozebrana. Z bohatera-pracownika — został z czasem tylko sam
p r a c o w n i k , urobiony na nową modłę.
Im bliżej lat wojennych i wielkiej zmogi światowej, z której miało się wyłonić odrodzenie naszej
niepodległości — tym silniej, namiętniej toczyła się walka o polski ideał wychowawczy, tym więcej
było prób rekonstrukcyjnych czy uzupełniających na obu skrzydłach.
Wystąpili ludzie, którzy z pracy nad ustaleniem najlepszego typu Polaka zrobili nieraz
zadanie swego życia.
S t a n i s ł a w B r z o z o w s k i był tym, który w szerokie sfery polskiej inteligencji, szczególnie
niepodległościowej, rzucił potężne hasło „ p r a c a”; stworzył kult pracy codziennej, powszedniej,
pełnej twórczego wysiłku, dał społeczeństwu jej gloryfikację, niemal opętańczą ideę pracy; człowieka
tej pracy, twórczego proletariusza, najpierw socjalistę, potem narodowca i katolika, uznał za idealny
typ Polaka przyszłości.
S t e f a n Ż e r o m s k i , jak polski Tyrteusz niestrudzenie przypominający upokorzenia niewoli
i nawołujący do buntu, krzewił kult s u r o w e g o o b o w i ą z ku, nie znającego kompromisów z urodą
życia.
Jeśli S i e n k i e w i c z , sprzeniewierzywszy się pozytywistom, krzepił dusze polskie i budził
powszędy tradycyjny instynkt rycerski, żołnierski, — to S t a n i s ł a w W y s p i a ń s k i chciał
kształtować ten instynkt na miarę swoich herosów, a stwarzając jedyną w swoim rodzaju atmosferę
oczekiwania i nasłuchiwania kroków historii, mówił młodemu pokoleniu wprost o państwie i Polaku-
państwowcu.
Przełomową — w najgłębszym tego słowa znaczeniu — rolę odegrał w wielkiej sprawie
konstrukcji polskiego ideału wychowawczego J ó z e f P i ł s u d s k i . Przyzna to kiedyś historia. Był
bowiem Piłsudski jednym z tych znakomitych ludzi czynu i budowniczych życia narodowego, którzy
bywają zarazem wielkimi pedagogami, chociaż pism pedagogicznych nie piszą. Pierwszy Marszałek
Polski prowadził wielką pracę wychowawczą przez cały ciąg swego żywota. Wychowując
i kształtując człowieka polskiego, prowadził go od podległości do niepodległości. Przeszedł z nim
przez straszliwy most, uwieszony nad piekłem wojny światowej, a potem kształtował tego Polaka
dalej i zostawił mu swój wychowawczy testament.
Przed wojnę, był Piłsudski w y c h o w a w c ę P o l a k a d o n i e p o d l e g ł o ś c i
i w y c h o w a w c ę ż o ł n i e r z a p o l s k i e g o . Podjął na nowo ideał wychowawczy dawnych
działaczy emigracyjnych i powstańców, ideał żołnierza-bohatera-niepodległościowca, nie chcącego
żyć bez wolności i bez własnego państwa. Od innych współczesnych sobie różnił się jednak tym,
że wziął ten ideał nie za sztandar tylko, ale za hasło do czynu, że postanowił go zrealizować. Budził
w ludziach i społeczeństwie ducha żołnierskiego, tępił cywilizm i oportunizm, wzniecał heroizm
i żywy k u l t c z y n u .
Jeślibyśmy chcieli krótko określić istotę ideału wychowawczego Piłsudskiego przed wojnę
i podczas wojny, w Legionach, w Brygadzie, w społeczeństwie, to trzeba by powiedzieć: że chciał
cały naród przetworzyć w żołnierzy, w żołnierzy-rycerzy, nie żołdaków, i dać mu wszystkie cnoty
żołnierskie: odwagę, męstwo, hart, równowagę wewnętrzną, wyzbycie się nadmiernego
indywidualizmu, poczucie niezależności od wszystkiego, co obce, posłuch przy całej samodzielności
w działaniu, poczucie odpowiedzialności za czyny, zdolność do poświęceń. W okresie, gdy naród
gotował się do walki o najwyższe swoje dobro albo już walczył, t a k i i d e a ł P o l a k a wydawał się
Piłsudskiemu najracjonalniejszym.
W drugim wielkim, a prawdziwie i najgłębiej tragicznym okresie działalności wychowawczej
Naczelnika Państwa i Pierwszego Marszałka — gdy Polak osiągnął już niepodległość i stał się znowu
obywatelem własnego państwa — praca jego nad konstruowaniem ideału wychowawczego musiała
przybrać inny charakter, rozszerzyć swój zasiąg.
Piłsudski, pełen wiary w duchowe samoodrodzenie narodu, szedł zrazu w kierunku realizacji
wzniosłych idei demokratycznych i wolnościowych. Chciał — jak sam mówi — zapoczątkować nad
Wisłą cud prawa i wolności. Chciał przerzucić Polskę od szlacheckiego zacofania w. XVIII —
olbrzymim skokiem o całe stulecie — od razu w wiek XX, taki, jak go sobie wówczas wyobrażał.
48
Straszliwe doświadczenia lat 1923-1926 przekonały go jednak, że pragnął iść mylną drogą. Pokazało
się, że trzeba podjąć na nowo niedokończone niestety dzieło Konarskiego i Komisji Edukacyjnej,
przerwane niegdyś przez rozbiory, tj. przystąpić do wnikliwej analizy duszy narodu i charakteru
narodowego, do obnażania wad i ran narodu, do napiętnowania pierwszych a leczenia drugich, aby
możliwa była potem budowa nowego ideału wychowawczego.
Nie wspominając owej analizy i krytyki zwrócimy tu tylko uwagę na pozytywną część pracy
wychowawczej. W pismach Piłsudskiego, tj. w jego tak licznych przemówieniach, enuncjacjach
publicznych i prywatnych, rozkazach i odezwach do narodu, listach i wywiadach spoczywa nie tylko
całkowity materiał do budowy polskiego ideału wychowawczego, ale zarysowuje się również
wyrazisty, niewątpliwy kształt samej budowy. Tu jest właśnie jego testament wychowawczy.
Tu zawarty jest obraz tego Polaka, którego i dzisiaj, i jutro, i za lat sto będzie można nazwać
„piłsudczykiem” w niepokalanym, wieczystym sensie tego słowa.
Ten nowy Polak, obywatel państwa polskiego, państwowiec — to c z ł o w i e k c z y n u .
Czyż jednak Piłsudski miał tutaj na myśli, tak jak romantycy, jak wszyscy bojownicy wolności,
jak on sam wreszcie przed wyzwoleniem Polski — tylko czyny bohaterskie, wojenne, nadzwyczajne?
O takich czynach nie zapomniał wielki wychowawca nigdy, wiązał je atoli w myśli swej tylko
z wyjątkową sytuacją państwa, z potrzebą jego obrony. Instynkt wojenno-bohaterski starał się
rozpleniać i podtrzymywać w całym społeczeństwie, ucząc je — jak wiemy — c n ó t
ż o ł n i e r s k i c h .
Stawiając jednak przed obywatelem państwa polskiego w pokoju wielki postulat czynu, miał
Piłsudski na myśli czyn inny. Rzucił wielką ideę c z y n u - p r a cy. Któż nie pamięta jego słów
o „wyścigu pracy”, wypowiedzianych przed narodem jak wyzwanie w Poznaniu w 1919 roku, tych
słów, które stały się porywającym programem państwa i społeczeństwa na lat wiele? Pracownika
i bohatera, idealistę i realistę pragnął Piłsudski — jak niegdyś Szczepanowski — połączyć
w każdym Polaku. Na teraz, na wielki okres budowania potęgi państwa pracownik miał wysunąć się
na pierwsze miejsce. Pięknie mówił do Wielkopolan. „Chciałbym wnieść od Was do Polski całą waszą
namiętność pracy, która by Polskę przeniknęła, dać umiejętność zorganizowania pracy sumiennej,
umiejętność pracy uczciwej”. Idea pracy staje się więc u wielkiego wodza narodu najistotniejszą ideą
narodową, świętym obowiązkiem narodowo-państwowym.
Swój ideał wychowawczy przedstawił Piłsudski, jak mało kto, wyraziście i niewątpliwie,
omówił i głęboko uzasadnił wszystkie jego atrybuty, chociaż może nie sprecyzował tego ideału
w dwóch słowach. Nowy c z ł o w i e k o d r o d z o n e j P o l s k i m a t o b y ć : Polak przejęty
myślą o wielkości i mocarstwowości swojej ojczyzny, miłośnik jedności i zgody, ładu i porządku,
miłośnik gorący prawdy a wróg oszczerstwa, prosty w słowach, szlachetnie dumny jedynie ze swojej
ojczyzny, samodzielny i uniezależniony duchowo od wszystkiego, co cudze, w kulturze narodowej
i w cnotach rasowo-polskich rozkochany; optymistą powinien być, pełnym wiary w siebie, w siły
polskie, w ojczyznę, czcicielem imponderabiliów, o duszy wyposażonej w zalety żołnierskie: honor,
odwagę, męstwo, odpowiedzialność; energią ma promieniować i umiejętnością chcenia, ma być
człowiekiem czynu. Kultywując w duszy idealizm i instynkt heroiczny, winien na co dzień stać się
niestrudzonym pracownikiem na polach ojczyzny, entuzjastą i fanatykiem szarej, codziennej
a twórczej pracy; w pracy tej stanąć będzie musiał do wyścigu z innymi społeczeństwami; pełen
szacunku dla przeszłości, dla tradycji, wierny sobie, ma mieć odwagę myśli i czynu, śmiałość
w poczynaniach, a opanowanie i spokój w działaniu; wolny w duchu i zamiłowany w swobodzie
potrafi być karny jak żołnierz i podporządkuje się zawsze moralnemu autorytetowi.
W tym ideale wychowawczym Józefa Piłsudskiego, postawionym przez niego jak zwierciadło
przed oczy narodu, znalazły — jak widzimy — uwzględnienie wszystkie najistotniejsze elementy
polskich dążeń wychowawczych, postulowanych przez jego poprzedników. Co więcej, na pozór nieraz
odmienne, sprzeczne elementy ułożyły się tutaj w zwartą, harmonijną całość.
Ideał wychowawczy Piłsudskiego jest n a j p e ł n i e j s z y m d o t ą d z w s z y s t k i c h
i d e a ł ó w , jakie myśl polska wypracowała. Stworzył go wielki wychowawca dla narodu wolnego,
dla Polaka w swoim własnym państwie.
Myśl wychowawcza Piłsudskiego znalazła jeszcze za jego życia licznych komentatorów-
wyznawców, którzy starali się nie tylko pewne strony tej syntezy dalej opracowywać, ale przede
wszystkim wcielać je w życie.
A d a m S k w a r c z y ń s k i , gorejący przewodnik młodzieży, wychowanek wielkich
49
romantyków, Szczepanowskiego i Brzozowskiego, podkreślał z jednej strony pierwiastek heroiczny
w Polaku, natchnienie polskie, które może działać cuda; z drugiej strony za podstawę duchowego
wzrostu narodu uważał — jak Piłsudski — czyn-pracę. Otóż ów heroizm, natchnienie, pragnął
Skwarczyński przenieść na teren codziennej pracy polskiej we wszystkich jej dziedzinach. Stworzył
magiczne słowo praktykowanie, które miało oznaczać święte terminowanie we wszelkiej pracy,
budującej Polskę; w marzeniu swoim oglądał całe społeczeństwo porwane wielką ideą realizacji
twórczego, rytmicznego wysiłku nad budowaniem i przetwarzaniem polskiej rzeczywistości. Praca ta
miała stwarzać nową moralność pracowników-bohaterów.
Jeżeli Skwarczyński cały trud swojej płonącej wiecznie duszy włożył w opracowanie myślowe
idei pracy, to inny piłsudczyk, minister S ł a w o m i r C z e r w i ń s k i zajął się problematem
stosunku obywatela do państwa. I on rozwijał pewną część idei wychowawczych Piłsudskiego,
wyciągając z nich dalsze konsekwencje. O ile Skwarczyński przedzierał się w głębie, to Czerwiński
trzymał się raczej ogólnej koncepcji ideału wychowawczego, starając się go sprecyzować w pewnym
s k r ó c i e - h a ś l e , potrzebnym dla konkretnej pracy wychowawczej. Porał się z pytaniami: jak
określić postulowany przez Piłsudskiego typ Polaka? W jakiej syntetycznej nazwie ująć należy ideał
Polaka, który ani swego tradycyjnego „romantyzmu” pozbywać się nie powinien, ani o wielkim,
świętym obowiązku realnej, organicznej pracy dla państwa zapominać nie może? Nazwał Czerwiński
ten postulowany typ Polaka b o j o w n i k i e m - p r a c o w n i k i e m lub romantykiem-pozytywistą,
ustalając niejako oficjalnie trasę prowadzącą ku nowemu polskiemu ideałowi wychowawczemu. To
jedno. Równocześnie stał się pierwszym na wielką skalę realizatorem i d e i w y c h o w a n i a
p a ń s t w o w e g o czy obywatelsko-państwowego, którego zadaniem było urzeczywistnianie tego
ideału. Rezultatem wychowania państwowego miał być „obywatel przygotowany fizycznie,
umysłowo, a zwłaszcza moralnie do ofiarnej służby dla państwa”. Młode pokolenia rosnącej Polski
miały być wydobyte spod wpływu wszelkiego partyjniactwa, a w umysły ich należało wszczepiać
takie pojęcia, w serca ich takie uczucia, które je „uzdolnią i uzbroją na ofiarny, święty trud dla
własnego państwa”.
Czerwiński nie widział sprzeczności między wychowaniem narodowym a wychowaniem
państwowym. Wprawdzie pojęcie wychowania narodowego — oto jego słowa — ma zakres szerszy,
ale dzisiaj, gdyśmy zdobyli wolność i własne państwo — tak dalej wywodził — „dziś dla nas Polaków
wychowanie narodowe winno być całe przeniknięte i ukoronowane tzw. wychowaniem
państwowym”. Oto j e d y n i e t r a f n e s ł o w a , które były na początku tej wielkiej, pełnej zmagań,
a zarazem pełnej nieporozumień i manowców, najeżonej kaplicami i kapliczkami, rojącej się
od komentatorów i glossatorów kampanii, jaka toczyła się w społeczeństwie polskim i w szkole
polskiej przez wiele lat o sprawę wychowania państwowego.
Nie należy do naszego tematu charakteryzowanie tej kampanii.
Stwierdzić należy jedno: że zasadnicza idea wychowania państwowego czy obywatelsko-
państwowego, czy narodowo-państwowego (nazwa jest obojętna, idzie przecież o rzecz), idea,
że Polak musi być wychowany ze w z g l ę d u n a s w o j e w ł a s n e p a ń s t w o , że musi
respektować to państwo, jego interes, dobro i potęgę — idea, która w społeczeństwie naszym odniosła
ostatecznie niewątpliwe zwycięstwo, była ideą nawiązującą do najdonioślejszych momentów
w historii walki o polski ideał wychowawczy.
Realizowanie idei wychowania państwowego — w ścisłym związku z naszym ideałem
wychowawczym, tak jak go nakreślił Piłsudski, bez fetyszyzmu czy fanatyzmu państwowego,
z uwzględnieniem indywidualistycznej psychiki polskiej, a w oparciu o kulturę narodową i tradycje
wychowawcze narodowe — oto jedno z n a j w a ż n i e j s z y c h z a d a ń , które Polska dzisiejsza
dziedziczy po Komisji Edukacji Narodowej.
Praca około rozwinięcia i należytego uwydatnienia ideału wychowawczego, zostawionego nam
przez Piłsudskiego, trwa dalej aż po dzień dzisiejszy. Praca ta widoczna jest również u podstaw
ostatniej D e k l a r a c j i O b o z u Z j e d n o c z e n i a N a r o d o w e g o , tworzącego się pod
przewodnictwem jednego z najwybitniejszych piłsudczyków, Adama Koca. Można powiedzieć,
że wszystkie najistotniejsze elementy składowe naszego tworzącego się wciąż i żyjącego ideału
wychowawczego zostały w tej Deklaracji podkreślone, a niektóre — zgodnie z tradycją wychowawczą
polską — silniej, niż dotąd, zaakcentowane. Jest tam mowa o „żołnierskim bohaterstwie” i o potrzebie
ożywionej najlepszym duchem, uporządkowanej pracy; uwydatnione jest znaczenie cnót żołnierskich
społeczeństwa i wysoko podniesiona jest idea wychowania narodowego i państwowego zarazem,
50
bo nie ma pomiędzy mmi żadnej sprzeczności; jako hasło niezmiernej wagi rzucona jest idea obrony
państwa, postawiona przed oblicze całej Polski przez Naczelnego Wodza. Z niewątpliwą siłą
przekonania mówi Deklaracja o związku Polski z chrześcijaństwem i Kościołem katolickim,
wysuwając tym samym postulat wychowania religijnego; równocześnie przypomina starą polską ideę
tolerancji i wyparcie się ślepej, kulturze naszej obcej nienawiści narodowościowej i wyznaniowej.
Idea poszanowania prawa i Konstytucji, myśl o pożytku i potędze narodu i państwa, jest myślą
przewodnią Deklaracji.
V
Polak jako człowiek w ogóle.
Zagadnienie etyki indywidualnej w naszym ideale wychowawczym. — Co mówi polska tradycja
wychowawcza? — „Porządny człowiek” XIX i XX wieku. — Nowa zdobycz naszych czasów. —
Rola wychowawcza domu i rodziny. — Kto ma realizować polski ideał wychowawczy?
Przeszliśmy w ten sposób główne etapy rozwoju polskiego ideału wychowawczego, od zarania
naszych dziejów aż po dni obecne. Naturalnie w zarysie najogólniejszym. Przegląd ten, dokonany
może nieco jednostronnie, bo głównie ze względu na stosunek Polaka do naczelnych s p r a w
o j c z y z n y , p a ń s t w a , r e l i g i i , w ł a s n e g o s p o ł e c z e ń s t w a , wykazał, jak mi się zdaje,
trwałość, niemal wieczystość pewnych składników tego ideału. Znaleźliśmy je bowiem w Polsce
przed kilkuset laty — znajdziemy je i dzisiaj. W ciągu wieków i czasów, w wielkim, zmiennym nurcie
naszej historii, wśród słot i burz i pogody, składniki te podlegały również znacznym przemianom, ale
trwały i p r z e t r w a ł y . Widocznie jest w nich jakaś osobliwa siła; albo z praźródeł natury i ducha
polskiego mają swój początek, albo powstały później, w jakimś twórczym, dziejowym procesie
naszym, lecz tak zrosły się z naturą polską, że stały się jej własnością. O nich to pedagog polski,
realizator naszego ideału wychowawczego, powinien najczęściej rozmyślać.
A kwestia wychowania Polaka jako „ c z ł o w i e k a w o g ó le”, kwestia — że tak powiem —
etyki indywidualnej? Dlaczego o niej mówię tutaj tak niewiele? Przecież te sprawy należą również
do konstrukcji naszego ideału wychowawczego. Na usprawiedliwienie można by przytoczyć argument
dwojaki. Po pierwsze, brak nam dziś jeszcze fundamentalnych materiałów do badań w tym kierunku.
Po wtóre: na urobienie etyki indywidualnej naszej młodzieży wpływały zawsze — prócz szkoły —
jeszcze inne czynniki wielkiego znaczenia: m a t k a i o j c i e c , d o m i r o d z i n a , K o ś c i ó ł
i k s i ą d z , wreszcie samo społeczeństwo, w niezliczonych swoich oddziaływaniach
wychowawczych. Wpływały — śmiem twierdzić — o wiele potężniej i skuteczniej, niż sama szkoła.
I nikt im tego wpływu, przynajmniej w Polsce, nigdy nie odbierze.
Zastanawiając się nad wychowaniem Polaka jako „człowieka w ogóle”, w przeszłości
i niedawności, można tylko zarysować pewne linie wytyczne.
Przez długie wieki istnienia dawnej Rzeczypospolitej tradycyjną skarbnicę wskazań
w dziedzinie wychowania moralnego stanowiła e t y k a k a t o l i c k a . Dekalog nauczał, jakim ma
być człowiek polski. W epoce renesansowej z dekalogiem połączyła się w sposób osobliwy tzw.
„popularna etyka chrześcijańsko-stoicka renesansu”, typowa szczególnie dla wykształceńszej
szlachty. Czerpana, jeśli idzie o źródła pogańskie, z Cycerona, z Seneki, z Horacego, przystosowana
do chrystianizmu przez humanistów, wypowiada się ona np. doskonale w pismach wielkiego
staropolskiego poety, Jana z Czarnolasu. Trzymać się swego stanu, nie żądać od życia za wiele,
poprzestawać na sławnym „złotym środku”, tj. na miernym, spokojnym, ale nie bez dostatków
żywocie, cieszyć się spokojnym sumieniem i tą cnotą osobistą, która daje człowiekowi dopiero
„prawdziwe szlachectwo”, praktykować przyjaźń i życzliwość wobec ludzi, braterstwo stanowe
i w ogóle tę „ludzkość” (humanitas), którą zalecał i dekalog i filozofia moralna starożytności — oto
były główne przykazania wychowawcze tej etyki dla Polaka kilku stuleci.
Wiek Oświecenia z swoją etyką naturalną i nauką moralną stojącą poza wyznaniami pragnął
zastąpić, a przynajmniej (kompromisowo) uzupełnić te dawne wskazania etyczno-wychowawcze
elementami nowymi. Głosił zasady nowoczesnej moralności, opartej na roz u m i e i s u m i e n i u ,
wskazywał drogę utylitaryzmu moralnego: tak trzeba wychować młodego Polaka, aby i j e m u
było dobrze, i z n i m wszystkim innym ludziom było dobrze. Szczęście własne i szczęście
51
społeczne! Polska umiała tę zasadę tak zmodyfikować, że nie przyszło ostatecznie do żadnych
poważniejszych konfliktów z tradycyjną w narodzie moralnością wychowania religijnego,
katolickiego.
A kogo chciał wychowywać wiek XIX czy XX przed wielkimi przewrotami wojny światowej?
Jak tutaj przedstawia się zagadnienie etyki indywidualnej czy moralności „prywatnej”? Dziadowie
i ojcowie czy matki nasze mawiali zazwyczaj o wychowaniu „ p o r z ą d n e g o c z ł o w i e k a ” .
„Chcę cię wychować na porządnego człowieka” — tak brzmiał najogólniejszy plan wychowawczy.
Otóż to właśnie pojęcie „porządnego” czy „uczciwego” człowieka, tak popularne w naszym kanonie
wychowawczym niedawnej przeszłości, a niemal i w teraźniejszości, domaga się dokładnej analizy.
Nie ulega wątpliwości, że w konstrukcji tego „ideału moralnego” miała głos i etyka katolicka zawsze
niewzruszona w naszym społeczeństwie, i owa tradycyjna etyka szlachecko-stoicka (w pewnych
pozostałościach), a także wspomniane przed chwilą zasady etyki naturalnej, wniesionej przez
Oświecenie, kultywowanej przez demokrację, liberalizm i humanitaryzm XIX w. Zresztą ów
„porządny człowiek”, postulowany przez naszych najbliższych przodków, kształtował się w formy
wyższe i niższe, zależnie od stopnia uspołecznienia i kultury, od głębi czy płycizny etycznej
każdorazowych wychowawców.
Czy można wreszcie coś powiedzieć o naszych czasach? Zdaje mi się, że tradycyjne polskie
przykazania wychowania moralnego są i dzisiaj w dalszym ciągu żywotne, chociaż poczynione są pod
nimi liczne, często niewidzialne podkopy. N o w ą z d o b y c z ą naszej epoki — a może nie nową,
bo już Szczepanowski silnie ją akcentował — jest postulat „ż y c i o w o ś c i” c z ł o w i e k a , jego
wartości życiowej, zdolności i usprawnienia do samodzielnego, inicjatywnego a zwycięskiego porania
się z coraz twardszymi zadaniami, jakie nam życie stawia. Jest to zdobycz, wydobyta z ciężkiej walki
o lepsze jutro, toczonej wśród katastrofalnych nieraz warunków p r z e ł o m o w e j w dziejach
ludzkości epoki.
Na zakończenie pragnę podkreślić rzecz, która wydaje mi się szczególnie charakterystyczną dla
Polski Polaków: wysoką ocenę r o l i w y c h o w a w c z e j r o d z i n y i d o m u w całokształcie
naszych poglądów na wychowanie. Nie ma u nas myśliciela-pedagoga, który by o tej roli z wielkim
zrozumieniem nie mówił; idealizował ją Wyspiański; jak najbardziej podwyższyć ją pragnął
Skwarczyński. A Piłsudski powiedział: „Ja sam jestem człowiekiem rodziny i wiem, co znaczą prawa
mężczyzny i prawa kobiety. Niech prawodawstwo, głoszone przez wielkich prawodawców, tworzy
nowe prawa, w Polsce prawa kobiety w rodzinie są znaczne...”. Kult domu rodzinnego, kult matki-
wychowawczyni, afirmacja wpływów wychowawczych rodziców i atmosfery rodzinnej mają u nas
za sobą wagę poparcia wielowiekowej tradycji. Szkoła, dzisiaj tak wysoko w Polsce ceniona, weszła
znacznie później, bo właściwie dopiero od czasów Wilna, Krzemieńca i Królestwa Kongresowego,
w orbitę głębszych zainteresowań i przywiązań narodu. Wielką wychowawczą misję nauczyciela
polskiego wyrębywali etapami — poprzez wiekowe uprzedzenia — dopiero: Piramowicz, Estkowski,
Libelt, J. Wł. Dawid. Misja wychowawcza domu była natomiast zawsze bezsporna. W odrodzonej
Polsce uznały jej doniosłość wszystkie czynniki zainteresowane: nasze władze oświatowe,
nauczycielstwo, społeczeństwo. Idea w s p ó ł p r a c y s z k o ł y z d o m e m i domu ze szkołą,
weszła na nowe, jasne gościńce i zatoczyła szerokie kręgi owocnej współdziałalności.
Słyszy się dzisiaj coraz częściej smutne skargi domu, że — mimo wszystko — traci on
notorycznie swój dawny wpływ na moralne i ogólno-obywatelskie wychowanie młodzieży;
że młodzież przeciwstawia się coraz silniej starszemu, rodzicielskiemu pokoleniu, że przejawy buntu
młodych wzmagają się, rosną. Upatruje się w tym objawie jakąś specyficzność „naszych czasów”,
chociaż historia tego buntu jest stara jak świat i prosta jak bunt każdej wiosny.
Narzekania te — to dowód słabości, to świadectwo, że właśnie my, wojenne i powojenne starsze
pokolenie (słabe, zwikłane, grzeszne pokolenie) dopuściliśmy do nadkruszenia jakiegoś ważnego
ogniwa w naszych tradycjach wychowawczych. Dom i rodzina muszą dzielić w wolnym państwie
polskim odpowiedzialność za wychowanie młodego pokolenia — na równi ze szkołą
i nauczycielstwem.
Praca nad dalszym budowaniem wiecznie stającego się naszego ideału wychowawczego, wcielanie
jego zasadniczych, ustalonych już elementów w umysły i serca, w moralność i patriotyzm rosnących
w wolności Polaków i Polek, jest jednakowo odmierzonym obowiązkiem: Domu i Szkoły.
A dewiza tego obowiązku najprzedniejsza:
Wychowywać Polaka i Polkę ze w z g l ę d u na Polskę.
52
„Głośne czytanie nocą” w latach 2009-2017
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej. POLSCY HISTORYCY LITERATURY
23 października 2009 - autorzy urodzeni do roku 1830 (ZJ nr 37)
Julian Bartoszewicz 1821 – 1870, Antoni Małecki 1821 – 1913
Julian Klaczko 1825 – 1906, Władysław Nehring 1830 – 1909
11 grudnia 2009 - autorzy urodzeniu do roku 1846 (ZJ nr 40) Stanisław Tarnowski 1837 – 1917, Józef Tretiak 1841 – 1923
Bronisław Chlebowski 1846 – 1918
19 lutego 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 42)
Piotr Chmielowski 1848 – 1904, Ignacy Matuszewski 1858 – 1919
21 maja 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 44)
Aleksander Brückner 1856 – 1939, Antoni Mazanowski 1858 – 1916,
Mikołaj Mazanowski 1861 – 1944, Wilhelm Bruchnalski 1858 – 1920
23 września 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 46)
Józef Kallenbach 1861 – 1929, Gabriel Korbut 1862 -1936
25 listopada 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 49)
Aureli Drogoszewski 1863 – 1943, Stanisław Windakiewicz 1863 -1943
10 marca 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 53)
Ignacy Chrzanowski 1866 – 1940, Wilhelm Feldman 1868 – 1919
19 maja 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 57)
Konstanty Wojciechowski 1872 - 1924, Stanisław Dobrzycki 1875 - 1931
Eugeniusz Kucharski 1880 – 1952
16 czerwca 2011 - nauczyciele akademiccy pani Profesor Zofii Sękowskiej (ZJ nr 59)
Bronisław Gubrynowicz 1870 - 1933, Manfred Kridl 1882 - 1957
Józef Ujejski 1883-1937, Zofia Szmydtowa 1893 - 1977
Zygmunt Szweykowski 1894 - 1978, Konrad Górski 1895 – 1990
20 września 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 60)
Lucjusz Komarnicki 1884-1926
15 grudnia 2011 - Ambasadorzy polskości (ZJ nr 64 i 66)
Adam Mickiewicz 1798-1855, Manfred Kridl 1882-1957, Czesław Miłosz 1911-2004
19 lutego 2012 - (ZJ nr 70/200-lecie urodzin Krasińskiego)
Adam Mickiewicz 1798-1855, Stanisław Tarnowski 1837 – 1917
Józef Kallenbach 1861 - 1929, Henryk Galle 1872-1948
Konstanty Wojciechowski 1872-1924, Manfred Kridl 1882-1957
17 maja 2012 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 72) Wacław Borowy 1890-1950
25 października 2012 (ZJ nr 78/Rektorzy Uniwersytetu we Lwowie)
Roman Pilat 1846-1906, Jan Kasprowicz 1860-1926
22 listopada 2012 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 80) Juliusz Kleiner 1886-1957
19 stycznia 2013 (ZJ nr 81/73. rocznica śmierci Ignacego Chrzanowskiego)
Ignacy Chrzanowski (1866 – zm. 19 stycznia 1940)
25 kwietnia 2013: Stanisław Pigoń (1885-1968) - ZJ nr 83
26 września 2013: Konrad Górski (1895-1990) - ZJ nr 86
13 lutego 2014: Zygmunt Szweykowski (1894-1978) - ZJ nr 92
25 września 2014: Ferdynand Hoesick (1867-1941) - ZJ nr 97
21 maja 2015: Stefan Kołaczkowski (1887-1940) - ZJ nr 103
21 kwietnia 2016 i 5 maja 2016 – Stanisław Łempicki 1886-1947 (ZJ 117)
16. 06. 2016 – I. Chrzanowskiego „Historia literatury niepodległej Polski”. 110 lat książki (ZJ w przygotowaniu)
12 października 2017: Julian Krzyżanowski (1892-1976) (ZJ w przygotowaniu)